Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 9 lutego 2014

5 Mroczna Prawda

- Jak długo jeszcze będziemy czekać? - Malfoy starał się udawać zirytowanie. Harry jednak wiedział, że to marna próba zamaskowania tego, jak bardzo się denerwuje. On zresztą też.
- Czarny Pan was oczekuje. - Z sali wyszedł śmierciożerca, który właśnie skończył zdawać raport. Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym weszli do komnaty i uklęknęli przed Lordem. Ten siedział na swoim tronie i głaskał leżącą na jego kolanach Nagini.
- Harry, Draco. - Obdarzył ich uważnym spojrzeniem, jakby coś oceniając. - Tak, już czas. - Przedłużył ciszę aby ponapawać się tą chwilą. - Dziś w nocy wyruszycie na swoją pierwszą misję. Wioska Cansee.
Harry przełknął ciężko ślinę. Już? Tak szybko? Przecież byli śmierciożercami dopiero dwa tygodnie, nie spodziewał się, że...
- Dowodzić będzie MacNair. Zgłosicie się do niego po szczegóły. A, i jeszcze jedna ważna sprawa. Na miejscu pojawi się Zakon Feniksa, Severus już ich poinformował o naszych planach. Nie dajcie się im zabić, a tym bardziej pojamać, rozumiecie?
- Tak, panie.

Pół godziny później siedzieli w pokoju Draco i powtarzali plan ataku oraz wskazówki, które otrzymali od MacNaira. Nie byli zdenerwowani. Byli przerażeni.
- Ale, tam będzie Zakon... i Remus.... i Tonks... Draco?
- Wiem. Ale taką już decyzję podjąłeś i nie możesz się wycofać. Ale powiedz szczerze. Żałujesz?
Czarnowłosy nie wiedział co odpowiedzieć. Na początku pobytu tutaj myślał, że wariował. Chciał rzucić się z którejś z wież albo nawet oddać dobrowolnie w ręce Aurorów. Jednak od razu przypomniał sobie Azkaban i jego strażników, więc natychmiast odrzucił tę myśl. Aż takim szaleńcem nie jest. Później wpadł na pomysł, żeby zostać szpiegiem Zakonu Feniksa. Tylko jak by to miało wyglądać? Wchodzi sobie do Kwatery Głównej... Pani Weasley i jego przyjaciele ściskają go, jakby miał się zaraz rozpaść... Hej, skąd się tu wziąłeś?... Chodź, zjedz zupki, kochaneczku, właśnie zrobiłam... Co tam u ciebie?... A, wiecie, nic ciekawego. Byłem sobie dwa tygodnie u Voldka i zrobił mi taki ładny stępelek, ale się na niego obraziłem i chcę dla was szpiegować. Ok?... I wszyscy go kochają... Bla, bla bla... Jasne. Już to widzi. No i w sumie...
- Nie. Nie żałuję.
- Ja też nie.

- Atak!!!
Bieg ze wzgórza
- Mulciber, Avery, na lewo! Travers, Greyback, na prawo! Reszta brać się za mugoli! Młodzi zostać!
Krzyki
- No, dawajcie. W niebo.
Różdżka przy różdżce.
- Razem.
Morsmordre!
- A teraz dołączamy do reszty. Naprzód!
Czaszka i wąż rzucają na dolinę zielone światło.
- Nie zgub się Harry.
Błysk szarych oczu.
- Ty też Draco.
Spojrzenie w kolorze Avady.
- Na nich!
Ostatni uśmiech. Rozdzielenie.
- „Nie dajcie się zabić...”
Mężczyzna ma nóż w ręce. Chce się bronić. Siebie i swoją żonę.
- - Odważny jesteś. Zostaniesz nagrodzony. Zginiecie szybko.
Rzut nożem. Błysk w zielonych oczach. Unik.
Avada Kedavra!
Ciało pada na ziemię.
- Kim wy... Kim ty jesteś?
Przerażenie.
- Ja? Jestem Zniszczeniem. Pożogą. Śmiercią. Czwartym Jeżdźcem Apokalipsy. Furią.
Kat i ofiara.
- I wiesz co?
Szept przy samym uchu.
- Jestem Wybraniec. Avada Kedavra!
Uśmiech.
- Zakon Feniksa! Do mnie! Wracać!
Białe snopy światła przecinające niebo. Wrogowie.
- Festus, Devil, uwaga!
Dwa przeciwieństwa. Tak podobne.
- Trzymaj się!
Adrenalina w żyłach. Jak ogień.
- Nie mają szans.
Zaklęcia.
- Drętwota!
Młoda kobieta. Szkoda. Albo nie.
- Tormenta!
Z różdżki z piórem feniksa spływa biały promień.
- Na to Trzmiel was nie przygotowywał, nie?
Krzyk.
- Boli, co? A wiesz, że to zaklęcie Aurorów?
Naczynia krwionośne pękają.
- Wiesz, że to tak wyglądaja ich przesłuchania?
Krew.
- Wiesz, że nie są tacy święci, jak twierdzą?
Urywany oddech.
- Kłamiesz!
Wściekłość.
- Jak uważasz. Crucio!
Drgawki.
- Więc będziesz wierzyła w kłamstwa do końca.
Szloch.
- Avada Kedavra!


- Wypijcie. To eliksir nasenny. - Severus rzucił zmartwione spojrzenie obu chłopcom. Był wieczór, walka skończyła się godzinę temu. Od tego czasu oboje siedzieli zamyśleni i nie odzywali się ani słowem. Rozumiał ich, sam przez to przechodził, dawno temu. Tak jak każdy. Teraz potrzebowali siebie nawzajem. Swojej... przyjaźni? Nie wiedział, czy można tak nazwać ich znajomość, ale lepszego słowa nie miał. Wyszedł bez słowa.
- Jak się czujesz? - Draco złapał Harry' ego za łokieć.
- Ja... jak potwór.
- Wszyscy zabijaliśmy. I mi też jest z tym ciężko, ale...
- Nie rozumiesz? Ja się cieszyłem, że widzę ich śmierć! Że to ja ich zabiłem! To jest chore!
- Masz rację, to jest chore, ale taka jest wojna i jej cena. A my musimy ją płacić, bo takiego dokonaliśmy wyboru. Słyszysz?! Mieliśmy wybór! - - Mówiłeś przecież, że nie żałujesz. Furia!
- Bo nie żałuję. I wytrwam.
- Wytrwamy. - Draco uśmiechnął się lekko. - Razem.
- Aż do końca.