Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 listopada 2013

3 Miłość wbrew nienawiści

Usłyszał pukanie do drzwi, a następnie zobaczył swojego tatę wchodzącego do pokoju. Popatrzył na syna i zbladł. Wyszeptał tylko trzy słowa.
Jedziemy do lekarza.
Pomógł Krystianowi wstać i dojść do łazienki, a sam zszedł na dół zadzwonić do żony, która robiła zakupy z Aleksandrem. Wrócił dziesięć minut później i zawiązał synowi buty, bo on nie był w stanie. Potem sprowadził go do samochodu i posadził na przednim siedzeniu. Wiedział, że nie potrafi tego okazywać, ale bardzo kochał syna i zawsze starał się o niego troszczyć. Po drodze starał się wypytać go delikatnie, czy nie wziął czegoś, czego nie powinien, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Na miejscu praktycznie zaniósł go pod gabinet lekarza, który widząc jego stan przyjął go bez kolejki. Krystian niezbyt wiedział, co się wokół niego dzieje. Widział przestraszona minę ojca nad sobą oraz lekarza, który najwyraźniej nie wiedział, co robić. Po sprawdzeniu tętna był zdezorientowany, ale gdy zmierzył temperaturę już wyraźnie zbladł.
Muszę wezwać panią Selter. Jest ona specjalistką od dziwnych przypadków, na pewno wam pomoże. Ja, niestety, nic tu nie zdziałam. - Po tych słowach wyszedł. Jakieś trzy minuty później pojawiła się pani Selter. Była to wysoka blondynka o dziwnych, piwnych oczach. Miała szczupłą twarz i delikatne dłonie, lecz mimo tego roztaczała aurę siły i pewności siebie. Chłopak pomyślał, że na pewno ją polubi. Wydawała się taka znajoma, lecz był pewny, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Dziwne.
Gdy spojrzała na Krystiana, w jej pięknych tęczówkach pojawiła się iskra zrozumienia. Poprosiła starszego mężczyznę o wyjście z gabinetu i zamknięcie drzwi. Po tym usiadła na brzegu łóżka, na którym leżał Krystian i zaczęła uspokajająco gładzić jego rękę. Miała miły, przyjemny dla ucha głos.
Krystian, słyszysz mnie? Daj mi jakiś znak, cokolwiek. Mogę ci pomóc, jeżeli tylko mnie wysłuchasz. - Chłopak na znak, że słyszy ścisnął lekko jej rękę. Przynajmniej taki miał zamiar, bo wyszło z tego ledwo muśnięcie, ale wystarczyło. - Dobrze. Na początek mam do ciebie pytanie. Czy miesiąc temu zdarzyło się coś dziwnego, ktoś cię zaatakował może albo pobił? - kolejne muśnięcie. - Dziękuję. - Wzięła głęboki wdech. - Teraz ciężko ci to będzie zrozumieć, ale nie jesteś już tym, kim byłeś wcześniej. Jesteś jednym z nas, Istot Palącej Krwi, naszym bratem. Dzisiaj w nocy przejdziesz przemianę i wszystko zrozumiesz, i chociaż będzie ona bolesna i trudna, to później będzie już lepiej. Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca i zajmę się tobą, abyś nie skrzywdził nikogo, na kim ci zależy. Wiem, jak się czujesz, ale jeszcze tylko parę godzin i to się skończy, zaufaj mi.
Krystian nadal nie wiedział, co się dzieje, wręcz przeciwnie, pojawiło się więcej pytań. Ale czuł się lepiej na myśl, że jest ktoś, kto zna na nie odpowiedzi. Już nie jest sam. I z lekkim uśmiechem, zapadł w sen. Gdy się obudził, leżał na kanapie w niewielkim, ale przytulnym pokoju. Rozejrzał się uważnie i stwierdził w myślach, że jego wystrój kojarzy mu się ze starym zamkiem jakiegoś bogatego rodu. Meble były z mahoniu, a obicia krzeseł wyglądały na jedwabne. Wykończenia były ze złota, a na stole stały misternie rzeźbione kieliszki wypełnione złotym płynem. Dopiero po chwili zauważył, że nie jest sam.
Obudziłeś się w końcu. Najwyższy czas, jeszcze trochę, a wylałabym na ciebie wiadro zimnej wody.
Dziewczyna, która się do niego odezwała siedziała na jednym z tych pięknych krzeseł. Była szczupła i miała ciemnorude włosy i złote tęczówki. Gdy mówiła słuchacz mimowolnie zwracał uwagę na jej kształtne, malinowe usta. Ubrana była w zwykłe jeansy i białą koszulkę, a na lewej ręce miała cienki łańcuszek, do którego przyczepionych było kilkanaście maleńkich, srebrnych kluczyków.
Nie odpowiadaj, wiem, że nie dasz rady w tym stanie („Czemu wszyscy wiedzą co się ze mną dzieje, tylko nie ja?!”). Zaraz cię stąd zabiorą do Jamy. No i cóż, zostało mi tylko życzyć ci powodzenia.
Wyszła z pokoju, a do chłopaka powróciło gorąco i ból głowy, które podczas rozmowy z dziewczyną jakby przycichły, lecz teraz wróciły ze zdwojoną mocą. W jednej chwili światło zaczęło go niemiłosiernie razić w oczy, więc je boleśnie zacisnął, lecz niewiele to pomogło. Lekki szum wiatru za oknem wydawał mu się krzykiem. Ból rozsadzał mu czaszkę, dobiegające zewsząd zapachy mieszały się i przyprawiały go o mdłości. Krzyk nie mógł mu przejść przed palące gardło. Usłyszany strzęp rozmowy boleśnie poranił mu uszy.
Tak, pewnie już niedługo. Ale czemu nic nie wiedzieliśmy? Przecież ten chłopak musiał... - Dźwięk otwieranych drzwi – O mój Boże... Szybko! - Krzyknął z bólu, gdy usłyszał krzyk mężczyzny. Zauważył on swoją pomyłkę i na migi rozkazał pozostałym ciszę. Ktoś silny wziął chłopaka na ręce i szybko zniósł na dół. Schody, drzwi, znowu schody... na końcu grube stalowe drzwi z zamkiem z tytanu. Wnieśli go tam i położyli na ciepłym kocu, który był najwyraźniej jedyną rzeczą w tym pomieszczeniu.
Będzie dobrze, zobaczysz, już za chwilę wszystko zrozumiesz. Rano ktoś po ciebie przyjdzie. - Chłopak zaczął z trudem łapać powietrze. - Wychodzić natychmiast! Wszyscy!
Krystian został sam. Trząsł się, całe ciało go paliło jakby przyłożono mu do skóry rozszerzone węgle. Przez malutkie zakratowane okienko zobaczył księżyc w pełni. Zrozumiał, lecz nie mógł uwierzyć. Zwijał się z bólu na podłodze, poczuł, że łamią mu się kości, by zrosnąć w dziwny sposób, a organy zaczęły zmieniać swoje miejsce. Skóra pokryła mu się czarnym jak smoła futrem. W tym momencie zdał sobie sprawę, że stoi na czterech nogach, albo raczej smukłych, sprężystych łapach. Zrobił na próbę kilka kroków i zauważył, że nie sprawia mu to żadnego kłopotu. Stwierdził, że jest w jaskini, i podszedł do gładko wypolerowanej ściany, w której mógł się przejrzeć jak w lustrze. Był wielkim, prawie dwumetrowej wysokości, czarnym, o jadowicie złotych oczach... wilkiem. Potężnym, silnym i pięknym wilkiem. („Boże, jestem wilkołakiem!!!”) Był przerażony, ale również szczęśliwy, że to wszystko się wyjaśniło. Poza tym czuł się taki wolny, czuł się sobą, choć wiedział, że to dziwne, zważywszy na to, że był wielkim drapieżnikiem. Miał dobry wzrok, ale teraz, w tej postaci liczył się słuch i węch. Bez problemu docierało do niego bicie jego serca i szelest drzew. Pobiegł w stronę szumu i z zachwytem zauważył, że jest bardzo szybki. Z każdym susem wyraźniej czuł zapach żywicy i świeżego powietrza. Wyskoczył przez coś w rodzaju wyrwy na powierzchnię, gdzie czekało już na niego pięć wilków podobnych o niego, lecz żaden nie był czarny. Z pewną dumą stwierdził, że tylko jeden z nich jest od niego większy. Właśnie ten zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i kiwnął głową z aprobatą. Pobiegł pierwszy w stronę lasu, a za nim reszta i choć byli bardzo szybcy, to Krystian nie zostawał w tyle. Drzewa zlewały się w jedno i kierował się słuchem oraz jakimś dziwnym instynktem każącym mu trzymać się stada, czy raczej sfory, jak ich w myślach nazywał. Po paru minutach byli najwyraźniej na miejscu, bo wszyscy się zatrzymali ryjąc przy okazji głębokie bruzdy w ziemi. Każdy oprócz tego, który wcześniej mu się przyglądał, pobiegł w inna stronę. Ten, najwyraźniej przywódca, został i kiwnął na niego zachęcająco głową, najwyraźniej chcąc, aby udał się z nim. Przebiegli truchtem kilkadziesiąt metrów i znowu stanęli, a wódz poruszył uszami i zaczął nasłuchiwać uważnie. Krystianowi nie zostało nic innego, tylko robić to samo. Zamknął oczy. Słyszał... szum wiatru, pohukiwanie sowy, popiskiwanie myszy, dwa bijące serca, i jeszcze coś, czego nie potrafił zidentyfikować. Skupił się na tym dźwięku. To było bicie serca, równy, silny oddech i trącenie kopytem trawy. Otworzył oczy. Wódz najwyraźniej też to usłyszał i czekał na młodego. Pobiegli w tamtą stronę prawie bezszelestnie by po chwili stanąć na skraju leśnej polany i zobaczyć dorodnego, samotnego łosia spokojnie przeżuwającego trawę. Wódz przysiadł na tylnych łapach dając szansę drugiemu. W czarnym wilku obudził się głód, władzę nad nim przejął pierwotny instynkt drapieżcy. Wiedział dokładnie, co miał robić. Zaczął się skradać, lecz gdy był już blisko łoś go usłyszał i zaczął uciekać. Łowca skoczył i powalił go na ziemię jednym uderzeniem potężnej łapy, a następnie rozszarpał pazurami gardło. Starszy wilkołak podbiegł i lekko odsłonił zęby, co zapewne było uśmiechem po wilczemu. Następnie widząc zdezorientowanie młodego, zatopił zęby w brzuchu ofiary i wyrwał kawał mięsa, by następnie je pożreć. Krystian poczuł zapach krwi i stracił resztki zahamowań. Gdy ugryzł, poczuł na języku cudowny, metaliczny smak krwi. Jedli wspólnie stojąc po dwóch stronach zwierzęcia i co chwilę trącając się nosami, aż po zakończeniu uczty zostały same kości i trochę skóry. Wrócili w miejsce, gdzie wcześniej rozdzielili się z pozostałymi. Czekała już tam na nich wilczyca ze śnieżnobiałym futrem na którym odznaczały się plamy krwi. Wódz usiadł obok niej i zaczął je zlizywać, co prawdopodobnie było oznaką czułości. W ciągu paru minut zbiegła się reszta i zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się Krystianowi, który czuł się nieco tym speszony, lecz na szczęście nie trwało to długo. Gdy wrócili skierował się w stronę wyrwy i wskoczył do jaskini. Podekscytowanie trochę go opuściło, zdał sobie sprawę, że podczas przemiany podarł na strzępy swoje ubrania. Na szczęście na kocu leżały równo złożone nowe. Swoją drogą, ciekawe kto je tu przyniósł, skoro był pewny, że mieszkańcy tego domu, czy raczej zamku są wilkołakami. Dziwne, ale o to się zapyta później, ważne, że ma co na siebie włożyć. Gdy zaczęło szarzeć poczuł znów znajome palenie skóry. Lecz tym razem zmiana była szybka i prawie bezbolesna. Ubrał się i podszedł do drzwi, które okazały się zamknięte.
No jasne.
Dziwnie się poczuł znów używając głosu, tak samo jak w ogóle ciała człowieka. Już tęsknił za tamtym ciałem, a do następnej pełni daleko. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadł pod ścianą i spróbował sobie poukładać w głowie zdarzenia ostatniego miesiąca.
Więc po pierwsze, ugryzł mnie wilkołak i teraz też jestem wilkołakiem. Po drugie, sfora to zapewne ci, którzy mnie tu zanieśli. Po trzecie, żywię się surowym mięsem popitym krwią i wcale mi to nie przeszkadza. Po czwarte, trzeba będzie jakoś zakomunikować rodzicom, że będzie znikał co miesiąc. I czy powiedzieć Rafałowi? Pewnie się mnie przestraszy i nigdy się do mnie nie odezwie. Chociaż z drugiej strony, to mój przyjaciel, więc może... - Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
Cześć Krystian. Jak tam żyjesz? - To była ta sama rudowłosa dziewczyna co wcześniej.
Eee, jakoś. I cześć.
To super. Wstawaj, idziemy na górę. No, rusz się!
Ale...
Chodź, wszystkiego się dowiesz.
Chwilę potem byli w jadalni, gdzie siedziało już przy stole pięć osób i jadło śniadanie. Uśmiechnęli się do niego przyjaźnie gdy razem z dziewczyną usiedli.
Dzień dobry Krystianie. Jak samopoczucie? („Powinienem liczyć ile razy ktoś się mnie o to zapyta. Ciekawe, czy w tydzień dojdę do tysiąca.”)
Całkiem nieźle, dziękuję.
Chciałbym przedstawić ci moją rodzinę. To jest moja żona Emilia. - Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lat i miło się uśmiechała. Miała włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu.(„To zapewne ta biała wilczyca.”) - Dalej siedzi mój syn Markus. - Chłopak, na oko dwudziestoparoletni miał czarne włosy do ramion i kilka tatuaży na ramionach. Krystian stwierdził, że jest trochę straszny. - Obok niego mój drugi syn, Arketh. - Wydawał się być mniej więcej w wieku Markusa, ale sprawiał całkowicie odmienne od brata wrażenie. Miał błękitne tęczówki i krótkie blond włosy. Po dokładniejszym spojrzeniu można było zauważyć cienką szramę na jego policzku zapewne ślad po jakiejś walce. - A obok ciebie siedzi dziewczyna Arketha, a moja przybrana córka, Lilian. - Krystian pomyślał, że to bardzo odpowiednie imię, gdyż gdy światło padało na jej czarne włosy pojawiały się na nich liliowe refleksy. - A ja jestem Martinus, ale wszyscy mi mówią wodzu, co jest co najmniej dziwne. Niestety nie potrafię ich tego oduczyć. - Zaśmiał się lekko. - Sylię już znasz. Ona jako jedyna spośród nas nie jest jeszcze wilkiem.
Miło mi was wszystkich poznać. Ale co z moim tatą?
Myśli, że jesteś w specjalnej klinice, ale będziemy musieli mu powiedzieć prawdę. Na razie zostajesz tutaj i się uczysz. Ale to po śniadaniu. Teraz smacznego.
Podczas jedzenia rozmawiał z Sylią, która mimo pierwszego wrażenia okazała się całkiem miła.
A, i mów mi Ruda.
Ok. Dlaczego mówicie na Martinusa wodzu, skoro on tego nie lubi?
Bo jest przywódcą sfory. No i lubimy go tym denerwować.
Hej, gołąbeczki! - Markus zawołał ze złośliwym uśmiechem. Odwrócili się od siebie i okazało się, że wszyscy skończyli i na nich czekają. Ruda się lekko zaróżowiła.
Młody, idziemy na trening! Dokopię ci, zobaczysz. - Chłopak był najwyraźniej wniebowzięty.

2 Miłość wbrew nienawiści

Trzy tygodnie minęły podobnie. Krystian zauważył, że coraz lepiej idzie mu nauka, tak jakby jego umysł stał się nagle bardziej przejrzysty i sprawny. Poprawiła się też jego kondycja, więc wuef przestał być taką katorgą jak wcześniej. Przynajmniej tak było do tego dnia.
Chłopak obudził się czując ból w klatce piersiowej, z trudem łapał powietrze. Dopiero po paru minutach zdołał się uspokoić i w miarę normalnie oddychać.
„Co się ze mną do cholery dzieje?!” Wstał powoli i gdy się ubrał zszedł na śniadanie. Olek jak zwykle był w centrum zainteresowania rodziców.
Tak, idę dzisiaj na rozmowę kwalifikacyjną. Nie, wcale się nie denerwuję, jestem przygotowany, no i jestem na pewno najlepszym kandydatem.
Dobrze, że nie pożałowaliśmy na kurs dla ciebie, „a, to dlatego mam ostatnio niższe kieszonkowe, pomyślał gorzko Krystian” teraz możemy już tylko kupić ci prezent z okazji zdobycia pierwszej pracy, i to na jakim stanowisku! - matka chłopców była wyraźnie wniebowzięta.
Dokładnie, zastępca dyrektora do spraw marketingu w firmie informatycznej to miejsce dla mnie. Przecież chyba nie wyobrażaliście mnie sobie układającego towar w sklepie albo roznoszącego ulotki, jak większość moich rówieśników. To nie moje progi.
Ależ oczywiście, kochanie, i myślę, że z twoimi umiejętnościami już niedługo awansujesz, prawda? - zwróciła się do męża czytającego gazetę. Młodszy z chłopaków był pewny, że nie wiedział, o co go zapytała.
Na pewno masz rację. Krystian, rusz się!
Tak tato, już idę. - podniósł się nawet nie próbując ukryć swojej niechęci, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi. Parę minut później rozmawiał już z Rafałem w autobusie.
Wyobrażasz sobie?! Już mówią, jakby został co najmniej właścicielem tej firmy, a on nawet jeszcze nie dostał tej pracy!
Głupi maminsynek, tyle ci powiem. Źle spałeś, jesteś blady jak jakiś wampir albo nasza matematyczka. - zaśmiał się pod nosem z własnego dowcipu.
A nie wiem, ale to nic. Co do matematyczki, to wydaje mi się, że wspominała coś o jakimś sprawdzianie, czy mi się wydaje?
Żartujesz, prawda? Na pewno, bo klasówka jest dzisiaj. Prawda? - Krystian uderzył się w czoło. Zapomniał.
Godzinę później siedział w ławce i wpatrywał się tępo w kartkę. Wiedza nagle postanowiła ulecieć z jego głowy i zostawić go na pastwę potęg i pierwiastków. Zaczął modlić się w myślach o cud. Nagle cyfry zaczęły mu się zlewać w jedno, a cały świat wirować mu przed oczami. Kręciło mu się w głowie, tak samo jak rano.
Rostowski! Co ci jest?
Słabo mi, proszę pani. Mogę wyjść na chwilę odetchnąć? - nauczycielka najwyraźniej nie była zachwycona tym pomysłem.
No dobrze, ale zaraz masz wracać i pisać klasówkę. Marciniak, idź z nim.
Rafał popatrzył na przyjaciela zdziwiony, lecz zaraz wziął go pod ramię i razem wyszli na korytarz odprowadzani spojrzeniami całej klasy. A przynajmniej tych, którzy nie wykorzystali zamieszania na ściąganie.
Kryśka, naćpałeś się czegoś czy co? Masz przekrwione oczy. Przyznaj się nikomu nie powiem.
Niczego nie brałem, weź się ogarnij. To z przemęczenia, tyle nam ostatnio dowalili, sam rozumiesz. - Rafał nie wyglądał na przekonanego, ale widząc stan kumpla nie naciskał.
Okej, jak już ci lepiej to wracajmy. I lepiej uważaj, żeby żaden nauczyciel się ci nie przyglądał, bo ich tak łatwo nie zbędziesz i zaczną coś podejrzewać. Wiesz jacy oni są. - Krystian pokiwał głową i wrócili na salę. Otępienie trochę zelżało i był w stanie napisać choć trochę. Nie liczył jednak na dobrą ocenę.
Przez resztę lekcji był zmęczony, i gdy w końcu znalazł się w swoim pokoju dziękował za to wszystkim bogom. Niestety jego szczęście nie trwało długo, bo zaraz przyszli jego rodzice wraz z Olkiem. Nieśli wielki tort czekoladowy posypany orzechami. Oznaczało to tylko jedno.
Kochanie, jestem z ciebie taka dumna. Zawsze wiedziałam, że daleko zajdziesz. Siadaj, pewnie jesteś zmęczony, a ja pokroję tort. - Olek uśmiechał się w wyższością. Mama chłopców zaszczyciła młodszego syna przelotnym spojrzeniem.
Krystian, umyj ręce i nakryj do stołu. Dzisiaj twój brat ma wielki dzień, więc się zachowuj. Zrozumiano?
Jasne. - Gdy już wszystko było gotowe zmusił się do niemrawych gratulacji, lecz myślał, że zaraz uderzy brata i zetrze mu tę minę w stylu „Nigdy nie będziesz tak dobry jak ja” z twarzy.
Gdy zobaczył kawałek ciasta na swoim talerzu, zrobiło mu się niedobrze. A przecież zawsze kochał czekoladę. Pomyślał, że to przez to, że to tort Aleksandra.
Nie jestem głodny. Chyba pójdę do pokoju.
Jak chcesz. - tata nawet na niego nie spojrzał.
„Co się ze mną dzieje, do cholery?! Czemu mi tak gorąco, czemu mam mroczki przed oczami, i czemu nie mogę nawet patrzeć na jedzenie?! Cholera!” Położył się na łóżku i prawie natychmiast zasnął. Rzucał się we śnie i krzyczał w poduszkę. Gdy mama obudziła go wołaniem na kolację, na samą myśl o jedzeniu dostał zawrotów głowy. Odkrzyknął słabym głosem, że nie jest głodny. Jego tata przyszedł dowiedzieć się, co się dzieje, lecz Krystian nie chciał z nim rozmawiać, więc odpuścił, ale widać było, że się martwi. W nocy było jeszcze gorzej, budził się i zasypiał co chwilę, piekły go oczy, a dłonie strasznie swędziały. Zaczął czuć dziwny głód, chciało mu się czegoś, ale nie miał pojęcia czego. Od zapachów chciało mu się wymiotować, czuł, jakby jego płuca miały się rozerwać, a skóra paliła. Spał tylko dwie godziny, lecz sen nie przyniósł wytchnienia, wręcz przeciwnie, miał same koszmary. Rano wpadające przez okno słońce raziło go jakby do szyby przyłożono laser, a ćwierkanie ptaków rozsadzało mu czaszkę. Jedynym pozytywem było to, że była sobota i nie trzeba iść do szkoły. Jednak Krystian nie był w stanie o tym myśleć, czuł się jak wrak człowieka. W tej chwili chciał, żeby ktoś usiadł obok i wytłumaczył, co się dzieje. Ktokolwiek. Ale nikogo nie było.

1 Miłość wbrew nienawiści

Jasne. Po prostu musiał się spóźnić na ostatni autobus i wracać na piechotę do domu o dziewiątej w nocy. Przynajmniej nie padało, chociaż z jego szczęściem pewnie będzie oberwanie chmury. Bo los bardzo lubi mu robić wszystko na złość. Rany, ale rodzice będą wkurzeni...
Szelest. Jakiś cień przesunął pod ścianą. Drgnął. Eh, to pewnie jakiś bezpański kot pląta się po zmroku i wyjada z śmietników. Jest przewrażliwiony.
Czerwone oczy wyłoniły się z mroku. Błysk zębów.
Powoli rozchyla powieki, ostre poranne światło razi oczy. Zwleka się z łóżka i idzie do łazienki. „Jak się tu znalazłem? Nic nie pamiętam. O nie, pewnie się upiłem i kumple mnie przywieźli. Tata mnie zabije, jak zobaczy że mam kaca.” Przetarł dłonią zaparowane lustro. Zamarł.
Jego tęczówki pociemniały, były prawie czarne, włosy wydłuzyły się parę centymetrów, a on jakoś, podrósł? Chociaż to może dzieki, temu, że przestał się garbić. Ale jak to możliwe? „Pewnie nie zauważyłem tego, nie zwracam uwagi na wygląd. A u fryzjera tez jakiś czas nie byłem.” Ale dobrze wiedział, że to nieprawda, że coś się stało tej nocy.
Krystian, pospiesz się, bo się spóźnisz do szkoły. Jedziemy dzisiaj z Olkiem kupić mu garnitur, więc nas nie będzie jak wrócisz. Twój brat musi elegancko wyglądać na odebraniu nagrody.
Aleksander, jego „idealny” starszy brat. Wiecznie tylko „A Olek w twoim wieku to, a Olek tamto...” Straszne. Jakby jego tu nie było. Nikt też nie zauważyl zmian.
Skończył śniadanie i wyszedł na dwór. W dwie minuty był na przystanku autobusowym. Autobusowym? Coś mu świta, coś złego się zdarzyło poprzedniego wieczora. Było ciemno, a on...
Kryśka! - z rozmyślań wyrwał go głos jego najlepszego kumpla – coś ty taki zaspany? Dzisiaj mecz!
No tak, Rafał, zagorzały fan piłki nożnej. Potrafił godzinami opowiadać o róznych klubach i roztrząsać taktyki. A Krystian... on raczej nie był zbyt wysportowany, prawdę powiedziawszy był okropną łamagą, co przy każdej nadarzającej się okazji ich nauczyciel wuefu dobitnie udowadniał. Ale czego się nie robi dla przyjaźni?
Tak, już nie mogę się doczekać. Jak myślisz, kto wygra? - Tyle wystarczy, aby Rafał czuł się wysłuchany i zaczął opowiadać o poszczególnych zawodnikach przez najbliższe trzy godziny.
Krystian westchnął w duchu, bo nauczycielka historii zaczęła odpytywanie, a on, oczywiście zapomniał się nauczyć. Rozejrzał się po klasie, na twarzy każdego widniała mina „Tylko Nie Ja”. Pani Falecka zauważyła jego spojrzenie.
Rostowski! Gdzie, według mitologii greckiej znajdowała się kuźnia Hefajstosa?
Przecież gdzieś o tym słyszał. W Troi? Na Olimpie? Już po nim.
W kraterze Etny proszę pani. - odpowiedź popłynęła automatycznie, jakby to mówił ktoś inny. Nauczycielka wyglądała na zdziwioną.
Co tam wykuwano?
Pioruny dla Zeusa, proszę pani.
Kto pomagał Hefajstosowi?
Cyklopi, proszę pani.
Gdzie była uwięziona reszta cyklopów?
W Tartarze, proszę pani.
Hm, no dobrze, coś tam umiesz. Siadaj.
Nie obchodziły go spojrzenia rzucane w jego stronę, schował twarz w dłonie i zastanowił się nad tym, co się stało. Niby nic, ktoś mu to kiedyś mówił, ale on to już dawno zapomniał. Jak to się stało, że nagle go olśniło? Dziwne.
Stary, to było niesamowite, ale ją zagiąłeś! A wiesz, przypomniało mi się jak raz Luis Suarez, wiesz który, zaskoczył wszystkich i podczas półfinałów...
Dzwonek go uratował przed wysłuchaniem długiej tyrady na temat piłkarza, o którym słyszał pierwszy raz w życiu. Chociaż, gdy przypomniał sobie, jaką mają ostatnią lekcję, to wolałby jednak słuchać. Jednym słowem, wuef.
Stawać w szeregu i wybieramy drużyny! Gramy dzisiaj w kosza!
No cudnie. Jak nic złamie sobie rękę twardą piłką albo, co gorsza, przez niego przegrają. Został wybrany ostatni.
Piłka leciała w jego stronę. O nie, zaraz znowu się zbłaźni. Kto normalny rzuca do niego, i to na środku boiska?! Te przemyślenia zajęły mu zaledwie ułamek sekundy. W następnym złapał pewnie piłkę, kozioł, wyskok, rzut... trafił. Naprawdę trafił. Drużyna spojrzała na niego zdumiona. W końcu ciszę przerwał Rafał.
Kryśka, dobrze! - pokazał mu uniesiony kciuk i pobiegł po piłkę.
W domu poszedł do łazienki i wszedł pod prysznic. Musiał się odstresować po tym wszystkim. Nagle poczuł ból w karku. Podszedł do lustra i zobaczył lekko zaróżowione blizny, jakby po batach, albo może, pazurach. Tylko skąd on to ma? Nie przypominał sobie, aby pogryzł go jakiś pies, albo żeby wpadł w jakieś zarośla, Chociaż, niezbyt pamiętał, co się działo poprzedniego wieczora, całkiem możliwe że po pijaku się gdzieś wywrócił i podrapał. Nie ma co się przejmować, trzeba tylko pilnować, żeby rodzice nic nie zauważyli, bo będzie miał niemałe kłopoty. Zszedł na dół i wstawił wodę na herbatę. Drzwi otworzyły się i weszła jego rodzinka. Rodzice byli najwyraźniej podekscytowani, a Olek niósł w rękach zafoliowany garnitur i uśmiechał się z pobłażaniem.
Co tam w szkole?
Trafiłem do kosza na wuefie i dobrze odpowiedziałem na historii.
E tam, twój brat w twoim wieku był kapitanem drużyny, a w szkole miał same piątki. Postarałbyś się bardziej.
W nocy źle spał. Dręczyły go koszmary o czerwonych oczach wyłaniających się z mroku.