Usłyszał pukanie do drzwi, a następnie zobaczył swojego tatę wchodzącego do pokoju. Popatrzył na syna i zbladł. Wyszeptał tylko trzy słowa.
Jedziemy do lekarza.
Pomógł Krystianowi wstać i dojść do łazienki, a sam zszedł na dół zadzwonić do żony, która robiła zakupy z Aleksandrem. Wrócił dziesięć minut później i zawiązał synowi buty, bo on nie był w stanie. Potem sprowadził go do samochodu i posadził na przednim siedzeniu. Wiedział, że nie potrafi tego okazywać, ale bardzo kochał syna i zawsze starał się o niego troszczyć. Po drodze starał się wypytać go delikatnie, czy nie wziął czegoś, czego nie powinien, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Na miejscu praktycznie zaniósł go pod gabinet lekarza, który widząc jego stan przyjął go bez kolejki. Krystian niezbyt wiedział, co się wokół niego dzieje. Widział przestraszona minę ojca nad sobą oraz lekarza, który najwyraźniej nie wiedział, co robić. Po sprawdzeniu tętna był zdezorientowany, ale gdy zmierzył temperaturę już wyraźnie zbladł.
Muszę wezwać panią Selter. Jest ona specjalistką od dziwnych przypadków, na pewno wam pomoże. Ja, niestety, nic tu nie zdziałam. - Po tych słowach wyszedł. Jakieś trzy minuty później pojawiła się pani Selter. Była to wysoka blondynka o dziwnych, piwnych oczach. Miała szczupłą twarz i delikatne dłonie, lecz mimo tego roztaczała aurę siły i pewności siebie. Chłopak pomyślał, że na pewno ją polubi. Wydawała się taka znajoma, lecz był pewny, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Dziwne.
Gdy spojrzała na Krystiana, w jej pięknych tęczówkach pojawiła się iskra zrozumienia. Poprosiła starszego mężczyznę o wyjście z gabinetu i zamknięcie drzwi. Po tym usiadła na brzegu łóżka, na którym leżał Krystian i zaczęła uspokajająco gładzić jego rękę. Miała miły, przyjemny dla ucha głos.
Krystian, słyszysz mnie? Daj mi jakiś znak, cokolwiek. Mogę ci pomóc, jeżeli tylko mnie wysłuchasz. - Chłopak na znak, że słyszy ścisnął lekko jej rękę. Przynajmniej taki miał zamiar, bo wyszło z tego ledwo muśnięcie, ale wystarczyło. - Dobrze. Na początek mam do ciebie pytanie. Czy miesiąc temu zdarzyło się coś dziwnego, ktoś cię zaatakował może albo pobił? - kolejne muśnięcie. - Dziękuję. - Wzięła głęboki wdech. - Teraz ciężko ci to będzie zrozumieć, ale nie jesteś już tym, kim byłeś wcześniej. Jesteś jednym z nas, Istot Palącej Krwi, naszym bratem. Dzisiaj w nocy przejdziesz przemianę i wszystko zrozumiesz, i chociaż będzie ona bolesna i trudna, to później będzie już lepiej. Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca i zajmę się tobą, abyś nie skrzywdził nikogo, na kim ci zależy. Wiem, jak się czujesz, ale jeszcze tylko parę godzin i to się skończy, zaufaj mi.
Krystian nadal nie wiedział, co się dzieje, wręcz przeciwnie, pojawiło się więcej pytań. Ale czuł się lepiej na myśl, że jest ktoś, kto zna na nie odpowiedzi. Już nie jest sam. I z lekkim uśmiechem, zapadł w sen. Gdy się obudził, leżał na kanapie w niewielkim, ale przytulnym pokoju. Rozejrzał się uważnie i stwierdził w myślach, że jego wystrój kojarzy mu się ze starym zamkiem jakiegoś bogatego rodu. Meble były z mahoniu, a obicia krzeseł wyglądały na jedwabne. Wykończenia były ze złota, a na stole stały misternie rzeźbione kieliszki wypełnione złotym płynem. Dopiero po chwili zauważył, że nie jest sam.
Obudziłeś się w końcu. Najwyższy czas, jeszcze trochę, a wylałabym na ciebie wiadro zimnej wody.
Dziewczyna, która się do niego odezwała siedziała na jednym z tych pięknych krzeseł. Była szczupła i miała ciemnorude włosy i złote tęczówki. Gdy mówiła słuchacz mimowolnie zwracał uwagę na jej kształtne, malinowe usta. Ubrana była w zwykłe jeansy i białą koszulkę, a na lewej ręce miała cienki łańcuszek, do którego przyczepionych było kilkanaście maleńkich, srebrnych kluczyków.
Nie odpowiadaj, wiem, że nie dasz rady w tym stanie („Czemu wszyscy wiedzą co się ze mną dzieje, tylko nie ja?!”). Zaraz cię stąd zabiorą do Jamy. No i cóż, zostało mi tylko życzyć ci powodzenia.
Wyszła z pokoju, a do chłopaka powróciło gorąco i ból głowy, które podczas rozmowy z dziewczyną jakby przycichły, lecz teraz wróciły ze zdwojoną mocą. W jednej chwili światło zaczęło go niemiłosiernie razić w oczy, więc je boleśnie zacisnął, lecz niewiele to pomogło. Lekki szum wiatru za oknem wydawał mu się krzykiem. Ból rozsadzał mu czaszkę, dobiegające zewsząd zapachy mieszały się i przyprawiały go o mdłości. Krzyk nie mógł mu przejść przed palące gardło. Usłyszany strzęp rozmowy boleśnie poranił mu uszy.
Tak, pewnie już niedługo. Ale czemu nic nie wiedzieliśmy? Przecież ten chłopak musiał... - Dźwięk otwieranych drzwi – O mój Boże... Szybko! - Krzyknął z bólu, gdy usłyszał krzyk mężczyzny. Zauważył on swoją pomyłkę i na migi rozkazał pozostałym ciszę. Ktoś silny wziął chłopaka na ręce i szybko zniósł na dół. Schody, drzwi, znowu schody... na końcu grube stalowe drzwi z zamkiem z tytanu. Wnieśli go tam i położyli na ciepłym kocu, który był najwyraźniej jedyną rzeczą w tym pomieszczeniu.
Będzie dobrze, zobaczysz, już za chwilę wszystko zrozumiesz. Rano ktoś po ciebie przyjdzie. - Chłopak zaczął z trudem łapać powietrze. - Wychodzić natychmiast! Wszyscy!
Krystian został sam. Trząsł się, całe ciało go paliło jakby przyłożono mu do skóry rozszerzone węgle. Przez malutkie zakratowane okienko zobaczył księżyc w pełni. Zrozumiał, lecz nie mógł uwierzyć. Zwijał się z bólu na podłodze, poczuł, że łamią mu się kości, by zrosnąć w dziwny sposób, a organy zaczęły zmieniać swoje miejsce. Skóra pokryła mu się czarnym jak smoła futrem. W tym momencie zdał sobie sprawę, że stoi na czterech nogach, albo raczej smukłych, sprężystych łapach. Zrobił na próbę kilka kroków i zauważył, że nie sprawia mu to żadnego kłopotu. Stwierdził, że jest w jaskini, i podszedł do gładko wypolerowanej ściany, w której mógł się przejrzeć jak w lustrze. Był wielkim, prawie dwumetrowej wysokości, czarnym, o jadowicie złotych oczach... wilkiem. Potężnym, silnym i pięknym wilkiem. („Boże, jestem wilkołakiem!!!”) Był przerażony, ale również szczęśliwy, że to wszystko się wyjaśniło. Poza tym czuł się taki wolny, czuł się sobą, choć wiedział, że to dziwne, zważywszy na to, że był wielkim drapieżnikiem. Miał dobry wzrok, ale teraz, w tej postaci liczył się słuch i węch. Bez problemu docierało do niego bicie jego serca i szelest drzew. Pobiegł w stronę szumu i z zachwytem zauważył, że jest bardzo szybki. Z każdym susem wyraźniej czuł zapach żywicy i świeżego powietrza. Wyskoczył przez coś w rodzaju wyrwy na powierzchnię, gdzie czekało już na niego pięć wilków podobnych o niego, lecz żaden nie był czarny. Z pewną dumą stwierdził, że tylko jeden z nich jest od niego większy. Właśnie ten zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i kiwnął głową z aprobatą. Pobiegł pierwszy w stronę lasu, a za nim reszta i choć byli bardzo szybcy, to Krystian nie zostawał w tyle. Drzewa zlewały się w jedno i kierował się słuchem oraz jakimś dziwnym instynktem każącym mu trzymać się stada, czy raczej sfory, jak ich w myślach nazywał. Po paru minutach byli najwyraźniej na miejscu, bo wszyscy się zatrzymali ryjąc przy okazji głębokie bruzdy w ziemi. Każdy oprócz tego, który wcześniej mu się przyglądał, pobiegł w inna stronę. Ten, najwyraźniej przywódca, został i kiwnął na niego zachęcająco głową, najwyraźniej chcąc, aby udał się z nim. Przebiegli truchtem kilkadziesiąt metrów i znowu stanęli, a wódz poruszył uszami i zaczął nasłuchiwać uważnie. Krystianowi nie zostało nic innego, tylko robić to samo. Zamknął oczy. Słyszał... szum wiatru, pohukiwanie sowy, popiskiwanie myszy, dwa bijące serca, i jeszcze coś, czego nie potrafił zidentyfikować. Skupił się na tym dźwięku. To było bicie serca, równy, silny oddech i trącenie kopytem trawy. Otworzył oczy. Wódz najwyraźniej też to usłyszał i czekał na młodego. Pobiegli w tamtą stronę prawie bezszelestnie by po chwili stanąć na skraju leśnej polany i zobaczyć dorodnego, samotnego łosia spokojnie przeżuwającego trawę. Wódz przysiadł na tylnych łapach dając szansę drugiemu. W czarnym wilku obudził się głód, władzę nad nim przejął pierwotny instynkt drapieżcy. Wiedział dokładnie, co miał robić. Zaczął się skradać, lecz gdy był już blisko łoś go usłyszał i zaczął uciekać. Łowca skoczył i powalił go na ziemię jednym uderzeniem potężnej łapy, a następnie rozszarpał pazurami gardło. Starszy wilkołak podbiegł i lekko odsłonił zęby, co zapewne było uśmiechem po wilczemu. Następnie widząc zdezorientowanie młodego, zatopił zęby w brzuchu ofiary i wyrwał kawał mięsa, by następnie je pożreć. Krystian poczuł zapach krwi i stracił resztki zahamowań. Gdy ugryzł, poczuł na języku cudowny, metaliczny smak krwi. Jedli wspólnie stojąc po dwóch stronach zwierzęcia i co chwilę trącając się nosami, aż po zakończeniu uczty zostały same kości i trochę skóry. Wrócili w miejsce, gdzie wcześniej rozdzielili się z pozostałymi. Czekała już tam na nich wilczyca ze śnieżnobiałym futrem na którym odznaczały się plamy krwi. Wódz usiadł obok niej i zaczął je zlizywać, co prawdopodobnie było oznaką czułości. W ciągu paru minut zbiegła się reszta i zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się Krystianowi, który czuł się nieco tym speszony, lecz na szczęście nie trwało to długo. Gdy wrócili skierował się w stronę wyrwy i wskoczył do jaskini. Podekscytowanie trochę go opuściło, zdał sobie sprawę, że podczas przemiany podarł na strzępy swoje ubrania. Na szczęście na kocu leżały równo złożone nowe. Swoją drogą, ciekawe kto je tu przyniósł, skoro był pewny, że mieszkańcy tego domu, czy raczej zamku są wilkołakami. Dziwne, ale o to się zapyta później, ważne, że ma co na siebie włożyć. Gdy zaczęło szarzeć poczuł znów znajome palenie skóry. Lecz tym razem zmiana była szybka i prawie bezbolesna. Ubrał się i podszedł do drzwi, które okazały się zamknięte.
No jasne.
Dziwnie się poczuł znów używając głosu, tak samo jak w ogóle ciała człowieka. Już tęsknił za tamtym ciałem, a do następnej pełni daleko. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadł pod ścianą i spróbował sobie poukładać w głowie zdarzenia ostatniego miesiąca.
Więc po pierwsze, ugryzł mnie wilkołak i teraz też jestem wilkołakiem. Po drugie, sfora to zapewne ci, którzy mnie tu zanieśli. Po trzecie, żywię się surowym mięsem popitym krwią i wcale mi to nie przeszkadza. Po czwarte, trzeba będzie jakoś zakomunikować rodzicom, że będzie znikał co miesiąc. I czy powiedzieć Rafałowi? Pewnie się mnie przestraszy i nigdy się do mnie nie odezwie. Chociaż z drugiej strony, to mój przyjaciel, więc może... - Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
Cześć Krystian. Jak tam żyjesz? - To była ta sama rudowłosa dziewczyna co wcześniej.
Eee, jakoś. I cześć.
To super. Wstawaj, idziemy na górę. No, rusz się!
Ale...
Chodź, wszystkiego się dowiesz.
Chwilę potem byli w jadalni, gdzie siedziało już przy stole pięć osób i jadło śniadanie. Uśmiechnęli się do niego przyjaźnie gdy razem z dziewczyną usiedli.
Dzień dobry Krystianie. Jak samopoczucie? („Powinienem liczyć ile razy ktoś się mnie o to zapyta. Ciekawe, czy w tydzień dojdę do tysiąca.”)
Całkiem nieźle, dziękuję.
Chciałbym przedstawić ci moją rodzinę. To jest moja żona Emilia. - Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lat i miło się uśmiechała. Miała włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu.(„To zapewne ta biała wilczyca.”) - Dalej siedzi mój syn Markus. - Chłopak, na oko dwudziestoparoletni miał czarne włosy do ramion i kilka tatuaży na ramionach. Krystian stwierdził, że jest trochę straszny. - Obok niego mój drugi syn, Arketh. - Wydawał się być mniej więcej w wieku Markusa, ale sprawiał całkowicie odmienne od brata wrażenie. Miał błękitne tęczówki i krótkie blond włosy. Po dokładniejszym spojrzeniu można było zauważyć cienką szramę na jego policzku zapewne ślad po jakiejś walce. - A obok ciebie siedzi dziewczyna Arketha, a moja przybrana córka, Lilian. - Krystian pomyślał, że to bardzo odpowiednie imię, gdyż gdy światło padało na jej czarne włosy pojawiały się na nich liliowe refleksy. - A ja jestem Martinus, ale wszyscy mi mówią wodzu, co jest co najmniej dziwne. Niestety nie potrafię ich tego oduczyć. - Zaśmiał się lekko. - Sylię już znasz. Ona jako jedyna spośród nas nie jest jeszcze wilkiem.
Miło mi was wszystkich poznać. Ale co z moim tatą?
Myśli, że jesteś w specjalnej klinice, ale będziemy musieli mu powiedzieć prawdę. Na razie zostajesz tutaj i się uczysz. Ale to po śniadaniu. Teraz smacznego.
Podczas jedzenia rozmawiał z Sylią, która mimo pierwszego wrażenia okazała się całkiem miła.
A, i mów mi Ruda.
Ok. Dlaczego mówicie na Martinusa wodzu, skoro on tego nie lubi?
Bo jest przywódcą sfory. No i lubimy go tym denerwować.
Hej, gołąbeczki! - Markus zawołał ze złośliwym uśmiechem. Odwrócili się od siebie i okazało się, że wszyscy skończyli i na nich czekają. Ruda się lekko zaróżowiła.
Młody, idziemy na trening! Dokopię ci, zobaczysz. - Chłopak był najwyraźniej wniebowzięty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz