Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 23 marca 2014
???
Jest tu kto??? Jeżeli tak, to niech da jakiś znak! Ten brak komentarzy strasznie zniechęca, no bo po co pisać, skoro nikt tego nie czyta? Jeżeli jednak ktoś tu zagląda, niech skomentuje, proszę! Bo jak nie, to ja nie wiem, czy mam dla kogo pisać... Więc liczę na COKOLWIEK. Proszę.
niedziela, 9 lutego 2014
5 Mroczna Prawda
- Jak długo jeszcze będziemy czekać? - Malfoy starał się udawać zirytowanie. Harry jednak wiedział, że to marna próba zamaskowania tego, jak bardzo się denerwuje. On zresztą też.
- Czarny Pan was oczekuje. - Z sali wyszedł śmierciożerca, który właśnie skończył zdawać raport. Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym weszli do komnaty i uklęknęli przed Lordem. Ten siedział na swoim tronie i głaskał leżącą na jego kolanach Nagini.
- Harry, Draco. - Obdarzył ich uważnym spojrzeniem, jakby coś oceniając. - Tak, już czas. - Przedłużył ciszę aby ponapawać się tą chwilą. - Dziś w nocy wyruszycie na swoją pierwszą misję. Wioska Cansee.
Harry przełknął ciężko ślinę. Już? Tak szybko? Przecież byli śmierciożercami dopiero dwa tygodnie, nie spodziewał się, że...
- Dowodzić będzie MacNair. Zgłosicie się do niego po szczegóły. A, i jeszcze jedna ważna sprawa. Na miejscu pojawi się Zakon Feniksa, Severus już ich poinformował o naszych planach. Nie dajcie się im zabić, a tym bardziej pojamać, rozumiecie?
- Tak, panie.
Pół godziny później siedzieli w pokoju Draco i powtarzali plan ataku oraz wskazówki, które otrzymali od MacNaira. Nie byli zdenerwowani. Byli przerażeni.
- Ale, tam będzie Zakon... i Remus.... i Tonks... Draco?
- Wiem. Ale taką już decyzję podjąłeś i nie możesz się wycofać. Ale powiedz szczerze. Żałujesz?
Czarnowłosy nie wiedział co odpowiedzieć. Na początku pobytu tutaj myślał, że wariował. Chciał rzucić się z którejś z wież albo nawet oddać dobrowolnie w ręce Aurorów. Jednak od razu przypomniał sobie Azkaban i jego strażników, więc natychmiast odrzucił tę myśl. Aż takim szaleńcem nie jest. Później wpadł na pomysł, żeby zostać szpiegiem Zakonu Feniksa. Tylko jak by to miało wyglądać? Wchodzi sobie do Kwatery Głównej... Pani Weasley i jego przyjaciele ściskają go, jakby miał się zaraz rozpaść... Hej, skąd się tu wziąłeś?... Chodź, zjedz zupki, kochaneczku, właśnie zrobiłam... Co tam u ciebie?... A, wiecie, nic ciekawego. Byłem sobie dwa tygodnie u Voldka i zrobił mi taki ładny stępelek, ale się na niego obraziłem i chcę dla was szpiegować. Ok?... I wszyscy go kochają... Bla, bla bla... Jasne. Już to widzi. No i w sumie...
- Nie. Nie żałuję.
- Ja też nie.
- Atak!!!
Bieg ze wzgórza
- Mulciber, Avery, na lewo! Travers, Greyback, na prawo! Reszta brać się za mugoli! Młodzi zostać!
Krzyki
- No, dawajcie. W niebo.
Różdżka przy różdżce.
- Razem.
Morsmordre!
- A teraz dołączamy do reszty. Naprzód!
Czaszka i wąż rzucają na dolinę zielone światło.
- Nie zgub się Harry.
Błysk szarych oczu.
- Ty też Draco.
Spojrzenie w kolorze Avady.
- Na nich!
Ostatni uśmiech. Rozdzielenie.
- „Nie dajcie się zabić...”
Mężczyzna ma nóż w ręce. Chce się bronić. Siebie i swoją żonę.
- - Odważny jesteś. Zostaniesz nagrodzony. Zginiecie szybko.
Rzut nożem. Błysk w zielonych oczach. Unik.
Avada Kedavra!
Ciało pada na ziemię.
- Kim wy... Kim ty jesteś?
Przerażenie.
- Ja? Jestem Zniszczeniem. Pożogą. Śmiercią. Czwartym Jeżdźcem Apokalipsy. Furią.
Kat i ofiara.
- I wiesz co?
Szept przy samym uchu.
- Jestem Wybraniec. Avada Kedavra!
Uśmiech.
- Zakon Feniksa! Do mnie! Wracać!
Białe snopy światła przecinające niebo. Wrogowie.
- Festus, Devil, uwaga!
Dwa przeciwieństwa. Tak podobne.
- Trzymaj się!
Adrenalina w żyłach. Jak ogień.
- Nie mają szans.
Zaklęcia.
- Drętwota!
Młoda kobieta. Szkoda. Albo nie.
- Tormenta!
Z różdżki z piórem feniksa spływa biały promień.
- Na to Trzmiel was nie przygotowywał, nie?
Krzyk.
- Boli, co? A wiesz, że to zaklęcie Aurorów?
Naczynia krwionośne pękają.
- Wiesz, że to tak wyglądaja ich przesłuchania?
Krew.
- Wiesz, że nie są tacy święci, jak twierdzą?
Urywany oddech.
- Kłamiesz!
Wściekłość.
- Jak uważasz. Crucio!
Drgawki.
- Więc będziesz wierzyła w kłamstwa do końca.
Szloch.
- Avada Kedavra!
- Wypijcie. To eliksir nasenny. - Severus rzucił zmartwione spojrzenie obu chłopcom. Był wieczór, walka skończyła się godzinę temu. Od tego czasu oboje siedzieli zamyśleni i nie odzywali się ani słowem. Rozumiał ich, sam przez to przechodził, dawno temu. Tak jak każdy. Teraz potrzebowali siebie nawzajem. Swojej... przyjaźni? Nie wiedział, czy można tak nazwać ich znajomość, ale lepszego słowa nie miał. Wyszedł bez słowa.
- Jak się czujesz? - Draco złapał Harry' ego za łokieć.
- Ja... jak potwór.
- Wszyscy zabijaliśmy. I mi też jest z tym ciężko, ale...
- Nie rozumiesz? Ja się cieszyłem, że widzę ich śmierć! Że to ja ich zabiłem! To jest chore!
- Masz rację, to jest chore, ale taka jest wojna i jej cena. A my musimy ją płacić, bo takiego dokonaliśmy wyboru. Słyszysz?! Mieliśmy wybór! - - Mówiłeś przecież, że nie żałujesz. Furia!
- Bo nie żałuję. I wytrwam.
- Wytrwamy. - Draco uśmiechnął się lekko. - Razem.
- Aż do końca.
- Czarny Pan was oczekuje. - Z sali wyszedł śmierciożerca, który właśnie skończył zdawać raport. Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym weszli do komnaty i uklęknęli przed Lordem. Ten siedział na swoim tronie i głaskał leżącą na jego kolanach Nagini.
- Harry, Draco. - Obdarzył ich uważnym spojrzeniem, jakby coś oceniając. - Tak, już czas. - Przedłużył ciszę aby ponapawać się tą chwilą. - Dziś w nocy wyruszycie na swoją pierwszą misję. Wioska Cansee.
Harry przełknął ciężko ślinę. Już? Tak szybko? Przecież byli śmierciożercami dopiero dwa tygodnie, nie spodziewał się, że...
- Dowodzić będzie MacNair. Zgłosicie się do niego po szczegóły. A, i jeszcze jedna ważna sprawa. Na miejscu pojawi się Zakon Feniksa, Severus już ich poinformował o naszych planach. Nie dajcie się im zabić, a tym bardziej pojamać, rozumiecie?
- Tak, panie.
Pół godziny później siedzieli w pokoju Draco i powtarzali plan ataku oraz wskazówki, które otrzymali od MacNaira. Nie byli zdenerwowani. Byli przerażeni.
- Ale, tam będzie Zakon... i Remus.... i Tonks... Draco?
- Wiem. Ale taką już decyzję podjąłeś i nie możesz się wycofać. Ale powiedz szczerze. Żałujesz?
Czarnowłosy nie wiedział co odpowiedzieć. Na początku pobytu tutaj myślał, że wariował. Chciał rzucić się z którejś z wież albo nawet oddać dobrowolnie w ręce Aurorów. Jednak od razu przypomniał sobie Azkaban i jego strażników, więc natychmiast odrzucił tę myśl. Aż takim szaleńcem nie jest. Później wpadł na pomysł, żeby zostać szpiegiem Zakonu Feniksa. Tylko jak by to miało wyglądać? Wchodzi sobie do Kwatery Głównej... Pani Weasley i jego przyjaciele ściskają go, jakby miał się zaraz rozpaść... Hej, skąd się tu wziąłeś?... Chodź, zjedz zupki, kochaneczku, właśnie zrobiłam... Co tam u ciebie?... A, wiecie, nic ciekawego. Byłem sobie dwa tygodnie u Voldka i zrobił mi taki ładny stępelek, ale się na niego obraziłem i chcę dla was szpiegować. Ok?... I wszyscy go kochają... Bla, bla bla... Jasne. Już to widzi. No i w sumie...
- Nie. Nie żałuję.
- Ja też nie.
- Atak!!!
Bieg ze wzgórza
- Mulciber, Avery, na lewo! Travers, Greyback, na prawo! Reszta brać się za mugoli! Młodzi zostać!
Krzyki
- No, dawajcie. W niebo.
Różdżka przy różdżce.
- Razem.
Morsmordre!
- A teraz dołączamy do reszty. Naprzód!
Czaszka i wąż rzucają na dolinę zielone światło.
- Nie zgub się Harry.
Błysk szarych oczu.
- Ty też Draco.
Spojrzenie w kolorze Avady.
- Na nich!
Ostatni uśmiech. Rozdzielenie.
- „Nie dajcie się zabić...”
Mężczyzna ma nóż w ręce. Chce się bronić. Siebie i swoją żonę.
- - Odważny jesteś. Zostaniesz nagrodzony. Zginiecie szybko.
Rzut nożem. Błysk w zielonych oczach. Unik.
Avada Kedavra!
Ciało pada na ziemię.
- Kim wy... Kim ty jesteś?
Przerażenie.
- Ja? Jestem Zniszczeniem. Pożogą. Śmiercią. Czwartym Jeżdźcem Apokalipsy. Furią.
Kat i ofiara.
- I wiesz co?
Szept przy samym uchu.
- Jestem Wybraniec. Avada Kedavra!
Uśmiech.
- Zakon Feniksa! Do mnie! Wracać!
Białe snopy światła przecinające niebo. Wrogowie.
- Festus, Devil, uwaga!
Dwa przeciwieństwa. Tak podobne.
- Trzymaj się!
Adrenalina w żyłach. Jak ogień.
- Nie mają szans.
Zaklęcia.
- Drętwota!
Młoda kobieta. Szkoda. Albo nie.
- Tormenta!
Z różdżki z piórem feniksa spływa biały promień.
- Na to Trzmiel was nie przygotowywał, nie?
Krzyk.
- Boli, co? A wiesz, że to zaklęcie Aurorów?
Naczynia krwionośne pękają.
- Wiesz, że to tak wyglądaja ich przesłuchania?
Krew.
- Wiesz, że nie są tacy święci, jak twierdzą?
Urywany oddech.
- Kłamiesz!
Wściekłość.
- Jak uważasz. Crucio!
Drgawki.
- Więc będziesz wierzyła w kłamstwa do końca.
Szloch.
- Avada Kedavra!
- Wypijcie. To eliksir nasenny. - Severus rzucił zmartwione spojrzenie obu chłopcom. Był wieczór, walka skończyła się godzinę temu. Od tego czasu oboje siedzieli zamyśleni i nie odzywali się ani słowem. Rozumiał ich, sam przez to przechodził, dawno temu. Tak jak każdy. Teraz potrzebowali siebie nawzajem. Swojej... przyjaźni? Nie wiedział, czy można tak nazwać ich znajomość, ale lepszego słowa nie miał. Wyszedł bez słowa.
- Jak się czujesz? - Draco złapał Harry' ego za łokieć.
- Ja... jak potwór.
- Wszyscy zabijaliśmy. I mi też jest z tym ciężko, ale...
- Nie rozumiesz? Ja się cieszyłem, że widzę ich śmierć! Że to ja ich zabiłem! To jest chore!
- Masz rację, to jest chore, ale taka jest wojna i jej cena. A my musimy ją płacić, bo takiego dokonaliśmy wyboru. Słyszysz?! Mieliśmy wybór! - - Mówiłeś przecież, że nie żałujesz. Furia!
- Bo nie żałuję. I wytrwam.
- Wytrwamy. - Draco uśmiechnął się lekko. - Razem.
- Aż do końca.
sobota, 18 stycznia 2014
4 Mroczna Prawda
Na śniadaniu chłopcy rozmawiali ze swoimi opiekunami, rzucając czasami ukradkowe spojrzenie drugiemu. Obaj na wspomnienie dzisiejszego ranka czuli lekkie zażenowanie.
- Potter, skup się na tym, co do ciebie mówię! Za pół godziny macie być w sali treningowej. Nie toleruję spóźnień!
- Oczywiście, panie. - Młodzi śmierciożercy wstali od stołu jednocześnie i w milczeniu udali się do swoich pokoi.
Harry przebrał się w wygodniejsze rzeczy, a na prawym nadgarstku zawiązał zieloną bandankę. Zostało mu jeszcze trochę czasu, więc postanowił poczytać trochę o transmutacji. Książka, którą wybrał była bardzo wciągająca, tłumaczyła zupełnie inaczej niż profesor MacGonagall. Nie zauważył upływu czasu.
- Potter! Natychmiast się rusz, mamy pięć minut!
- Co?!
- To co słyszysz. Biegiem, bo nie będę na ciebie czekał!
Harry zerwał się natychmiast z miejsca i obaj rzucili się szaleńczym pędem na dół.
- Mamy jeszcze minutę. Ale jeszcze raz się przez ciebie w coś takiego wpakuję, to...
- A czy ja ci kazałem po mnie przychodzić? Nie.
- A gdybyś to ty zobaczył, że mnie nie ma, to byś po mnie nie poszedł, co?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, by w następnej wybuchnąć śmiechem. Harry chyba nigdy nie słyszał, żeby Draco śmiał się w ten sposób. Tak radośnie i szczerze. Gdy usłyszeli kroki na schodach, natychmiast spoważnieli.
- Do sali. - Rzucił krótko Czarny Pan i wszedł, nie oglądając się na resztę. W środku podzielili się jak poprzednio i przeszli do ćwiczeń. Voldemort wyczarował stolik ze świecami.
- Skup się i tym razem nie wysadź wszystkiego w powietrze.
- $Incendio$ - Tym razem pojawiło się zaledwie kilka iskierek.
- Potter, źle mnie zrozumiałeś. Magii nie należy powstrzymywać, tylko ją kontrolować. Pozwolić jej płynąć w swoich żyłach, ale nie dopuścić, aby wyzwoliła się spod naszej władzy. Spróbuj jeszcze raz, tylko tym razem skup się na uczuciu mocy w twoim ciele. No, dalej!
- $Incendio$ - Nieśmiały płomyk pojawił się na świeczce, lecz nie zgasł. Harry uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Nieźle. Ale teraz przejdziemy do czegoś trudniejszego. - Ruchem ręki wyczarował małą czerwoną cegłę i odesłał ją na kilkanaście metrów od nich. - Przywołaj ją.
- $Accio$ - Cegła przyfrunęła do niego tak szybko, że tylko niezwykły refleks szukającego pozwolił mu się przed nią uchylić. Usłyszeli jak rozbija się ona o ścianę.
- Potter! Chcesz się tu zabić czy jak?! Jeszcze raz!
Ćwiczyli tak przez ponad trzy godziny. Gdy w końcu chłopcy dostali pozwolenie na powrót do pokoi, byli na pół żywi ze zmęczenia.
- Harry, zaczynam rozumieć twoją nienawiść do profesora Snape' a. To czyste zło.
- I ty to mówisz? Merlinie, nadchodzi koniec świata, miej nas w opiece.
- Bardzo śmieszne. Rusz się, nie mam zamiaru znowu biec na złamanie karku.
Harry przewrócił oczami, lecz poszedł do swojego pokoju. Wziął szybki prysznic, założył czarne spodnie i białą koszulkę z poszarpanymi rękawami oraz swoje kochane glany. A do tego czerwoną bandankę na rękę. Na korytarzu czekał na niego Malfoy ubrany w czarne spodnie i zieloną koszulę w cyframi 666 na plecach. Uśmiechnęli się do siebie i zeszli do jadalni. Skłonili się przed Voldemortem i usiedli obok siebie.
- Wiesz Potter, powinieneś wybrać się ze mną na Pokątną. I to jak najszybciej.
- Po co? Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało jeszcze dużo czasu.
- Zobaczysz. Panie?
- Tak Draco?
- Czy mógłbym po obiedzie wybrać się z Harry' m na Pokątną? - Voldemort zastanowił się chwilę.
- Zgoda, ale jak wpakujecie się w jakieś kłopoty, to nie wyściubicie nosa z zamku do pierwszego września. Zrozumiano?- Harry pomyślał, że w tym momencie Czarny Pan brzmiał zupełnie jak pani Weasley. Brakuje jeszcze, żeby mówiła do nich 'kochaneczki'.
- Tak, Panie. - Draco uśmiechnął się podejrzanie.
- Co ty kombinujesz?
- Niespodziankę.
- Ej! Powiedz!
- Nie ma mowy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Gdy przez kominek znaleźli się na ulicy Pokątnej, Draco natychmiast zawiązał drugiemu chłopakowi oczy.
- Co ty robisz?!
- Uspokój się Potter, to część niespodzianki.
Złapał Harry' ego za łokieć i poprowadził kawałek dalej. Dźwięk dzwonka... schody,,, pierwszy, drugi, trzeci... próg. Światło razi w oczy po zdjęciu opaski. Błękitne pomieszczenie z mnóstwem eliksirów i kilkoma dziwnymi lustrami. Przed nim stoi niski mężczyzna w białym płaszczu. Ma jasne włosy i garbaty nos.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
- U magicznego okulisty. Nie mogę zrozumieć, czemu tu jeszcze nie poszedłeś.
- Eee, nie było okazji i w ogóle...
- Jasne. A teraz się nie ruszaj.
Okulista rzucił na chłopaka kilka czarów, a następnie kazał mu się przejrzeć w jednym z luster. Cały czas mruczał coś pod nosem.
- Dobrze, nie powinno być problemów. Proszę to wypić.
Potter z pewnym wahaniem przyjął fiolkę z przezroczystym eliksirem, ale widząc ponaglające spojrzenie Draco zdecydował się. Płyn rozlał się przyjemnym ciepłem w jego żołądku. Przez chwilę nic się nie działo i Harry zdążył pomyśleć, że to jakieś oszukaństwo. W następnej jednak poczuł delikatne pieczenie w kącikach oczu i z tyłu głowy. Odruchowo zacisnął powieki, lecz po dwóch minutach to ustało i mógł je powoli rozchylić. Świat był zamazany i lekko szary. Draco zdjął mu okulary.
- Tak lepiej, nie?
Harry widział wszystko wyraźniej niż kiedykolwiek. Uśmiechnął się szeroko.
- Ile płacę? - Malfoy zwrócił się do mężczyzny.
- Dwanaście galeonów.
- Ale Draco...
- Potter, uznaj to za prezent. Koniec kropka.
Gdy wyszli Draco poprowadził ich do sklepu z ubraniami. Tam obaj kupili sobie po kilka par spodni, kilkanaście koszul i koszulek oraz różne drobiazgi. Harry wybrał sobie bandanki w każdym kolorze jaki był. Potem znaleźli też sklep z magicznymi kuframi.
- Ale Draco, po co mi taki kufer?
- Po to, żebyś mógł w nim coś schować tak, żeby nikt się do tego nie dostał. - Potem dodał już szeptem. - Nie chcesz chyba, żeby ktoś przez przypadek znalazł twoją maskę albo szatę śmierciożercy, nie? Myśl czasem Potter.
- Potter, skup się na tym, co do ciebie mówię! Za pół godziny macie być w sali treningowej. Nie toleruję spóźnień!
- Oczywiście, panie. - Młodzi śmierciożercy wstali od stołu jednocześnie i w milczeniu udali się do swoich pokoi.
Harry przebrał się w wygodniejsze rzeczy, a na prawym nadgarstku zawiązał zieloną bandankę. Zostało mu jeszcze trochę czasu, więc postanowił poczytać trochę o transmutacji. Książka, którą wybrał była bardzo wciągająca, tłumaczyła zupełnie inaczej niż profesor MacGonagall. Nie zauważył upływu czasu.
- Potter! Natychmiast się rusz, mamy pięć minut!
- Co?!
- To co słyszysz. Biegiem, bo nie będę na ciebie czekał!
Harry zerwał się natychmiast z miejsca i obaj rzucili się szaleńczym pędem na dół.
- Mamy jeszcze minutę. Ale jeszcze raz się przez ciebie w coś takiego wpakuję, to...
- A czy ja ci kazałem po mnie przychodzić? Nie.
- A gdybyś to ty zobaczył, że mnie nie ma, to byś po mnie nie poszedł, co?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, by w następnej wybuchnąć śmiechem. Harry chyba nigdy nie słyszał, żeby Draco śmiał się w ten sposób. Tak radośnie i szczerze. Gdy usłyszeli kroki na schodach, natychmiast spoważnieli.
- Do sali. - Rzucił krótko Czarny Pan i wszedł, nie oglądając się na resztę. W środku podzielili się jak poprzednio i przeszli do ćwiczeń. Voldemort wyczarował stolik ze świecami.
- Skup się i tym razem nie wysadź wszystkiego w powietrze.
- $Incendio$ - Tym razem pojawiło się zaledwie kilka iskierek.
- Potter, źle mnie zrozumiałeś. Magii nie należy powstrzymywać, tylko ją kontrolować. Pozwolić jej płynąć w swoich żyłach, ale nie dopuścić, aby wyzwoliła się spod naszej władzy. Spróbuj jeszcze raz, tylko tym razem skup się na uczuciu mocy w twoim ciele. No, dalej!
- $Incendio$ - Nieśmiały płomyk pojawił się na świeczce, lecz nie zgasł. Harry uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Nieźle. Ale teraz przejdziemy do czegoś trudniejszego. - Ruchem ręki wyczarował małą czerwoną cegłę i odesłał ją na kilkanaście metrów od nich. - Przywołaj ją.
- $Accio$ - Cegła przyfrunęła do niego tak szybko, że tylko niezwykły refleks szukającego pozwolił mu się przed nią uchylić. Usłyszeli jak rozbija się ona o ścianę.
- Potter! Chcesz się tu zabić czy jak?! Jeszcze raz!
Ćwiczyli tak przez ponad trzy godziny. Gdy w końcu chłopcy dostali pozwolenie na powrót do pokoi, byli na pół żywi ze zmęczenia.
- Harry, zaczynam rozumieć twoją nienawiść do profesora Snape' a. To czyste zło.
- I ty to mówisz? Merlinie, nadchodzi koniec świata, miej nas w opiece.
- Bardzo śmieszne. Rusz się, nie mam zamiaru znowu biec na złamanie karku.
Harry przewrócił oczami, lecz poszedł do swojego pokoju. Wziął szybki prysznic, założył czarne spodnie i białą koszulkę z poszarpanymi rękawami oraz swoje kochane glany. A do tego czerwoną bandankę na rękę. Na korytarzu czekał na niego Malfoy ubrany w czarne spodnie i zieloną koszulę w cyframi 666 na plecach. Uśmiechnęli się do siebie i zeszli do jadalni. Skłonili się przed Voldemortem i usiedli obok siebie.
- Wiesz Potter, powinieneś wybrać się ze mną na Pokątną. I to jak najszybciej.
- Po co? Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało jeszcze dużo czasu.
- Zobaczysz. Panie?
- Tak Draco?
- Czy mógłbym po obiedzie wybrać się z Harry' m na Pokątną? - Voldemort zastanowił się chwilę.
- Zgoda, ale jak wpakujecie się w jakieś kłopoty, to nie wyściubicie nosa z zamku do pierwszego września. Zrozumiano?- Harry pomyślał, że w tym momencie Czarny Pan brzmiał zupełnie jak pani Weasley. Brakuje jeszcze, żeby mówiła do nich 'kochaneczki'.
- Tak, Panie. - Draco uśmiechnął się podejrzanie.
- Co ty kombinujesz?
- Niespodziankę.
- Ej! Powiedz!
- Nie ma mowy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Gdy przez kominek znaleźli się na ulicy Pokątnej, Draco natychmiast zawiązał drugiemu chłopakowi oczy.
- Co ty robisz?!
- Uspokój się Potter, to część niespodzianki.
Złapał Harry' ego za łokieć i poprowadził kawałek dalej. Dźwięk dzwonka... schody,,, pierwszy, drugi, trzeci... próg. Światło razi w oczy po zdjęciu opaski. Błękitne pomieszczenie z mnóstwem eliksirów i kilkoma dziwnymi lustrami. Przed nim stoi niski mężczyzna w białym płaszczu. Ma jasne włosy i garbaty nos.
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
- U magicznego okulisty. Nie mogę zrozumieć, czemu tu jeszcze nie poszedłeś.
- Eee, nie było okazji i w ogóle...
- Jasne. A teraz się nie ruszaj.
Okulista rzucił na chłopaka kilka czarów, a następnie kazał mu się przejrzeć w jednym z luster. Cały czas mruczał coś pod nosem.
- Dobrze, nie powinno być problemów. Proszę to wypić.
Potter z pewnym wahaniem przyjął fiolkę z przezroczystym eliksirem, ale widząc ponaglające spojrzenie Draco zdecydował się. Płyn rozlał się przyjemnym ciepłem w jego żołądku. Przez chwilę nic się nie działo i Harry zdążył pomyśleć, że to jakieś oszukaństwo. W następnej jednak poczuł delikatne pieczenie w kącikach oczu i z tyłu głowy. Odruchowo zacisnął powieki, lecz po dwóch minutach to ustało i mógł je powoli rozchylić. Świat był zamazany i lekko szary. Draco zdjął mu okulary.
- Tak lepiej, nie?
Harry widział wszystko wyraźniej niż kiedykolwiek. Uśmiechnął się szeroko.
- Ile płacę? - Malfoy zwrócił się do mężczyzny.
- Dwanaście galeonów.
- Ale Draco...
- Potter, uznaj to za prezent. Koniec kropka.
Gdy wyszli Draco poprowadził ich do sklepu z ubraniami. Tam obaj kupili sobie po kilka par spodni, kilkanaście koszul i koszulek oraz różne drobiazgi. Harry wybrał sobie bandanki w każdym kolorze jaki był. Potem znaleźli też sklep z magicznymi kuframi.
- Ale Draco, po co mi taki kufer?
- Po to, żebyś mógł w nim coś schować tak, żeby nikt się do tego nie dostał. - Potem dodał już szeptem. - Nie chcesz chyba, żeby ktoś przez przypadek znalazł twoją maskę albo szatę śmierciożercy, nie? Myśl czasem Potter.
czwartek, 2 stycznia 2014
3 Mroczna Prawda
W sali czekał na nich Voldemort i Snape. Chłopcy skłonili się przed pierwszym i wyciągnęli różdżki.
- Schowajcie je. Najpierw popracujemy nad waszą kondycją. Dwadzieścia kółeczek, biegiem.
spojrzeli po sobie przerażeni, bo sala była ogromna, ale zaczęli truchcikiem. Po pięciu okrążeniach dyszeli, a po dziesięciu już ledwo trzymali się na nogach.
- Nie zatrzymywać się! Jesteście w połowie!
Zacisneli zęby i biegli dalej. Zaczęli widzieć ciemne plamy pod oczami, ale nie zatrzymali się. Jeszcze tylko pięć kółek, jeszcze cztery, trzy, dwa, jedno... koniec. Obaj padli na podłogę pół żywi. Voldemort uśmiechnął się wrednie i polał ich wodą z różdżki, na co oni zaczęli się krztusić i prychać, ale byli wdzięczni.
- Wstawać, to dopiero początek! Pięćdziesiąt pompek, już!
Pot splywał po nich strumieniami gdy wykonywali pompki, brzuszki, przysiady i podciągnięcia. Harry nie mógł pozbyć się myśli, że Czarny Pan świetnie się bawi patrząc na ich wysiłki.
- No dobrze, koniec rozgrzewki. Teraz Draco, idź do Severusa, a ty Harry do mnie. snape i Malfoy odeszli na drugi koniec sali i po chwili zaczęli ćwiczyć klątwy. Harry niepewnie zbliżył się do swojego nauczyciela.
- Jak już ci wspominałem, jesteś do mnie podobny. Jednym z tych podobieństw jest umiejętność rozmawiania z wężami, czyż nie?
- Tak, panie.
- Dzięki temu darowi możemy robić rzeczy nieosiągalne dla zwykłych czarodzieji. Otóż chcę cię nauczyć rzucania zaaklęć w języku węży.
- Nie wiedziałem, że to możliwe.
- Ależ jest i to bardzo potężna magia. Są zaklęcia które można rzucać tylko w mowie węży, ale my zaczniemy od tych prostszych. Weź różdżkę.
Czarny Pan zakręcił ręką w powietrzu i znikąd pojawil się stolik z dwiema zielonymi świecami.
- Patrz uważnie. - Voldemort wyciągnął rękę i wysyczał zaklęcie Incendio. Poawił się płomyk. - Teraz twoja kolej.
Harry zrobił tak samo. Gdy wymawiał zaklęcie, poczuł w palcach takie samo ciepło, jak gdy pierwszy raz dotknął swojej różdżki. Tylko że to było potężniejsze. Wyzwolił moc, i nagle odskoczył, gdy stolik stanął w płomieniach. Zrobiło mu się słabo.
- Nie potrafisz się kontrolować. Idź odpocząć, a za godzinę masz się stawić na obiad.
- Tak panie. - Potter skłonił się i wyszedł. Nadal nie miał siły, lecz podobała mu się taka magia. Chciał więcej.
Po obiedzie, na którym nie było Voldemorta, odwiedził go Draco.
- Słuchaj Potter, profesor Snape kazał mi przynieść ci eliksir nasenny. Ja też taki dostałem.
- Po co nam one? Ja na sen nie narzekam.
- Nie wiem, ale najwidoczniej nam się przydadzą, skoro je zrobił. Pewnie coś planują.
- Może. Nie wiesz czemu Czarnego Pana nie było na obiedzie?
- Nie, ale wiesz, ktoś taki jak on ma pewnie mnóstwo pracy. No, to do zobaczenia na kolacji.
- Do zobaczenia.
Nadal czuć było między nimi dystans, ale przynajmniej nie ciskali w siebie zakleciami jak kiedyś. To już jakiś postęp. Potter wziął się do czytania i nie zauważył, jak szybko zleciał mu czas. Na kolacji Severus rozmawiał cicho z jakimś śmierciożercą, lecz kilka razy spojrzał też na Harry' ego i Draco dyskutujących o wszystkim i o niczym. Taka rozmowa była dla obu dość dziwna, ale dobrze się czuli wiedząć, że mają kogoś, kto przeżywa to samo. Po posilku Draco zaprosił Harry' ego do swojego pokoju, bo jak stwierdził, przychodzenie ciągle do kogoś jest poniżej jego godności. Na biorku stał odtwarzacz i pudełko z płytami. Harry wyjął jedną.
- Metallica? nie wiedziałem, że sluchasz mugolskiej muzyki.
- Dobrze grają. Ty Gryfonie ewnie nawet o nich nie ssłyszałeś. Jaka jest twoja ulubiona piosenka, "kociolek pełen gorącej miłości"?
- "Creeping death", jeżeli cię to interesuje.
- Serio? a słyszaleś... - Nie dokończył, bo obaj poczli przeszywający ból w lewej ręce. znaki ich paliły.
- O kurwa... - powiedzieli razem. Założyli swoje czarne szaty i zbiegli na dół do sali, gdzie wchodzili inni śmierciożercy. Ci patrzyli na nich ze zrozumieniem, wiedząc, jak boli pierwsze wezwanie, oraz szokiem, gdy zauwazali Pottera. Dołączyli do klęczących ludzi. Gdy weszli ostatni, Czarny Pan skinął na jakiegoś niskiego sługę, a ten otworzył drzwi i wprowadzil dwóch mugoli. Byli to na oko dziesięcioletni chłopcy, którzy patrzyli na wszystkich przerazonym wzrokiem.
- To taki rodzaj inicjacji. Wiecie co robić. Draco i Harry wyszli z milczącego kręgu. Obaj byli bladzi. Powoli podnieśli różdżki.
- Musicie chcieć, aby cierpieli. Przypomnijcie sobie kogo, kogo nienawidzicie i przełóżcie swoją nienawiść na zaklęcie.
Harry przypatrzył się temu, który klęczał, związany, przed nim. Przypominał mu jednego chłopaka z bandy Dudleya. Pomyślał o Dursleyach, jak go traktowali przez te wszystkie lata. Ostatnio Vernon miał kłopoty w pracy i sie na nim wyżywał.
- Nigdy więcej. - Wyszeptał. - Crucio!
Chłopak zaczął wić się z bólu u jego stóp. Na przemian krzyczał i płakał, blagając o litość oraz ksztusząc się własnymi łzami. A Harry patrzył na niego twardo bez cienia współczucia. Malfoyowi też się w końcu udało, a wrzaski obu mugoli zmieszały się, tworząc upiorną muzykę.
- Dość. - Obaj przerwali zaklęcia. - Skończcie z nimi.
Harry słyszał, jak Draco próbuje zabić swoją ofiarę, lecz mu nie wychodzi. On w tym czasie skupił się na tych, których nienawidził. Wujostwo, Bellatrix, Dumbledore. Na samo wspomnienie o dyrektorze zagotował się z wściekłości. On kierował całym jego zyciem, kłamał, żeby mieć swojego rycerzyka, przez niego zginęli jego rodzice... Wyobraził sobie, że nie patrzy na przerażone dziecko, lecz starego Trzmiela z tym jego obrzydliwym uśmieszkiem.
- Avada Kedawra! - Zielony promień wystrzelił z jego różdżki godzą jeńca w pierś. Gdy jego oczy zaszły mgłą Potter uśmiechnął się do siebie z satysfakcją. Po chwili Draco udało się dobić leżącego przed nim w kałuży krwi chłopaka. Voldemort zaśmiał się zimno, a gdy wsunęli się do kręgu śmierciożerców, zaczął przemawiać. Lecz oczy dwóch chłopaków były zwrócone nie na niego, a na dwa trupy oddzielające ich od Pana.
Gdy Harry sie umył i miał właśnie zażyć eliksir usłyszał ciche pukanie. Bez zaproszenia do pokoju wszedł Draco, ubrany identyczne jak Harry, w czarne spodenki i koszulkę.
- Mogę tu posiedzieć? Ja...
- Siadaj. - Gdy już znaleźli się na łóżku, napili się eliksiru.
- zaraz sobie stąd pójdę. Wpadłem na chwilę.
- Jasne. Jak się czujesz? - Draco był bardzo blady.
- Serio? Strasznie. Ciągle myślę o tym chłopcu, ja go musiałem dobijać, rozumiesz? Nie potrafiłem zabić szybko jak ty.
- Mi też nie jest z ty dobrze. A wiesz ci jest w tym najgorsze? Ja nie żałuję, bo wyobraziem sobie, że to Dumbledore. Ja chcę jego śmierci.
- A dlaczego? Myślałem, że kto jak kto, ale ty z dyrektorem dobrze żyjesz.
- Tak było, ale się dowiedziałem, że...
Rano chłopcy zostali obudzeni przez Minkę. Otwierając powoli oczy stwierdzili, że zasnęli w jednym łóżku. Ba! Trzymali się za ręce! Odsunęli się natychmiast od siebie.
- Tak, to ja już pójdę do siebie. - Draco, jak pierwszy raz nazwał go w myślach Harry, wcale nie był taki, za jakiego go dotąd uważał. Dziwne.
- Schowajcie je. Najpierw popracujemy nad waszą kondycją. Dwadzieścia kółeczek, biegiem.
spojrzeli po sobie przerażeni, bo sala była ogromna, ale zaczęli truchcikiem. Po pięciu okrążeniach dyszeli, a po dziesięciu już ledwo trzymali się na nogach.
- Nie zatrzymywać się! Jesteście w połowie!
Zacisneli zęby i biegli dalej. Zaczęli widzieć ciemne plamy pod oczami, ale nie zatrzymali się. Jeszcze tylko pięć kółek, jeszcze cztery, trzy, dwa, jedno... koniec. Obaj padli na podłogę pół żywi. Voldemort uśmiechnął się wrednie i polał ich wodą z różdżki, na co oni zaczęli się krztusić i prychać, ale byli wdzięczni.
- Wstawać, to dopiero początek! Pięćdziesiąt pompek, już!
Pot splywał po nich strumieniami gdy wykonywali pompki, brzuszki, przysiady i podciągnięcia. Harry nie mógł pozbyć się myśli, że Czarny Pan świetnie się bawi patrząc na ich wysiłki.
- No dobrze, koniec rozgrzewki. Teraz Draco, idź do Severusa, a ty Harry do mnie. snape i Malfoy odeszli na drugi koniec sali i po chwili zaczęli ćwiczyć klątwy. Harry niepewnie zbliżył się do swojego nauczyciela.
- Jak już ci wspominałem, jesteś do mnie podobny. Jednym z tych podobieństw jest umiejętność rozmawiania z wężami, czyż nie?
- Tak, panie.
- Dzięki temu darowi możemy robić rzeczy nieosiągalne dla zwykłych czarodzieji. Otóż chcę cię nauczyć rzucania zaaklęć w języku węży.
- Nie wiedziałem, że to możliwe.
- Ależ jest i to bardzo potężna magia. Są zaklęcia które można rzucać tylko w mowie węży, ale my zaczniemy od tych prostszych. Weź różdżkę.
Czarny Pan zakręcił ręką w powietrzu i znikąd pojawil się stolik z dwiema zielonymi świecami.
- Patrz uważnie. - Voldemort wyciągnął rękę i wysyczał zaklęcie Incendio. Poawił się płomyk. - Teraz twoja kolej.
Harry zrobił tak samo. Gdy wymawiał zaklęcie, poczuł w palcach takie samo ciepło, jak gdy pierwszy raz dotknął swojej różdżki. Tylko że to było potężniejsze. Wyzwolił moc, i nagle odskoczył, gdy stolik stanął w płomieniach. Zrobiło mu się słabo.
- Nie potrafisz się kontrolować. Idź odpocząć, a za godzinę masz się stawić na obiad.
- Tak panie. - Potter skłonił się i wyszedł. Nadal nie miał siły, lecz podobała mu się taka magia. Chciał więcej.
Po obiedzie, na którym nie było Voldemorta, odwiedził go Draco.
- Słuchaj Potter, profesor Snape kazał mi przynieść ci eliksir nasenny. Ja też taki dostałem.
- Po co nam one? Ja na sen nie narzekam.
- Nie wiem, ale najwidoczniej nam się przydadzą, skoro je zrobił. Pewnie coś planują.
- Może. Nie wiesz czemu Czarnego Pana nie było na obiedzie?
- Nie, ale wiesz, ktoś taki jak on ma pewnie mnóstwo pracy. No, to do zobaczenia na kolacji.
- Do zobaczenia.
Nadal czuć było między nimi dystans, ale przynajmniej nie ciskali w siebie zakleciami jak kiedyś. To już jakiś postęp. Potter wziął się do czytania i nie zauważył, jak szybko zleciał mu czas. Na kolacji Severus rozmawiał cicho z jakimś śmierciożercą, lecz kilka razy spojrzał też na Harry' ego i Draco dyskutujących o wszystkim i o niczym. Taka rozmowa była dla obu dość dziwna, ale dobrze się czuli wiedząć, że mają kogoś, kto przeżywa to samo. Po posilku Draco zaprosił Harry' ego do swojego pokoju, bo jak stwierdził, przychodzenie ciągle do kogoś jest poniżej jego godności. Na biorku stał odtwarzacz i pudełko z płytami. Harry wyjął jedną.
- Metallica? nie wiedziałem, że sluchasz mugolskiej muzyki.
- Dobrze grają. Ty Gryfonie ewnie nawet o nich nie ssłyszałeś. Jaka jest twoja ulubiona piosenka, "kociolek pełen gorącej miłości"?
- "Creeping death", jeżeli cię to interesuje.
- Serio? a słyszaleś... - Nie dokończył, bo obaj poczli przeszywający ból w lewej ręce. znaki ich paliły.
- O kurwa... - powiedzieli razem. Założyli swoje czarne szaty i zbiegli na dół do sali, gdzie wchodzili inni śmierciożercy. Ci patrzyli na nich ze zrozumieniem, wiedząc, jak boli pierwsze wezwanie, oraz szokiem, gdy zauwazali Pottera. Dołączyli do klęczących ludzi. Gdy weszli ostatni, Czarny Pan skinął na jakiegoś niskiego sługę, a ten otworzył drzwi i wprowadzil dwóch mugoli. Byli to na oko dziesięcioletni chłopcy, którzy patrzyli na wszystkich przerazonym wzrokiem.
- To taki rodzaj inicjacji. Wiecie co robić. Draco i Harry wyszli z milczącego kręgu. Obaj byli bladzi. Powoli podnieśli różdżki.
- Musicie chcieć, aby cierpieli. Przypomnijcie sobie kogo, kogo nienawidzicie i przełóżcie swoją nienawiść na zaklęcie.
Harry przypatrzył się temu, który klęczał, związany, przed nim. Przypominał mu jednego chłopaka z bandy Dudleya. Pomyślał o Dursleyach, jak go traktowali przez te wszystkie lata. Ostatnio Vernon miał kłopoty w pracy i sie na nim wyżywał.
- Nigdy więcej. - Wyszeptał. - Crucio!
Chłopak zaczął wić się z bólu u jego stóp. Na przemian krzyczał i płakał, blagając o litość oraz ksztusząc się własnymi łzami. A Harry patrzył na niego twardo bez cienia współczucia. Malfoyowi też się w końcu udało, a wrzaski obu mugoli zmieszały się, tworząc upiorną muzykę.
- Dość. - Obaj przerwali zaklęcia. - Skończcie z nimi.
Harry słyszał, jak Draco próbuje zabić swoją ofiarę, lecz mu nie wychodzi. On w tym czasie skupił się na tych, których nienawidził. Wujostwo, Bellatrix, Dumbledore. Na samo wspomnienie o dyrektorze zagotował się z wściekłości. On kierował całym jego zyciem, kłamał, żeby mieć swojego rycerzyka, przez niego zginęli jego rodzice... Wyobraził sobie, że nie patrzy na przerażone dziecko, lecz starego Trzmiela z tym jego obrzydliwym uśmieszkiem.
- Avada Kedawra! - Zielony promień wystrzelił z jego różdżki godzą jeńca w pierś. Gdy jego oczy zaszły mgłą Potter uśmiechnął się do siebie z satysfakcją. Po chwili Draco udało się dobić leżącego przed nim w kałuży krwi chłopaka. Voldemort zaśmiał się zimno, a gdy wsunęli się do kręgu śmierciożerców, zaczął przemawiać. Lecz oczy dwóch chłopaków były zwrócone nie na niego, a na dwa trupy oddzielające ich od Pana.
Gdy Harry sie umył i miał właśnie zażyć eliksir usłyszał ciche pukanie. Bez zaproszenia do pokoju wszedł Draco, ubrany identyczne jak Harry, w czarne spodenki i koszulkę.
- Mogę tu posiedzieć? Ja...
- Siadaj. - Gdy już znaleźli się na łóżku, napili się eliksiru.
- zaraz sobie stąd pójdę. Wpadłem na chwilę.
- Jasne. Jak się czujesz? - Draco był bardzo blady.
- Serio? Strasznie. Ciągle myślę o tym chłopcu, ja go musiałem dobijać, rozumiesz? Nie potrafiłem zabić szybko jak ty.
- Mi też nie jest z ty dobrze. A wiesz ci jest w tym najgorsze? Ja nie żałuję, bo wyobraziem sobie, że to Dumbledore. Ja chcę jego śmierci.
- A dlaczego? Myślałem, że kto jak kto, ale ty z dyrektorem dobrze żyjesz.
- Tak było, ale się dowiedziałem, że...
Rano chłopcy zostali obudzeni przez Minkę. Otwierając powoli oczy stwierdzili, że zasnęli w jednym łóżku. Ba! Trzymali się za ręce! Odsunęli się natychmiast od siebie.
- Tak, to ja już pójdę do siebie. - Draco, jak pierwszy raz nazwał go w myślach Harry, wcale nie był taki, za jakiego go dotąd uważał. Dziwne.
2 Mroczna Prawda
Chłopak obudził się wcześnie. Nie spał dobrze tej nocy i potrzebował chwili aby przypomnieć sobie wydarzenia poprzedniago dnia. Żyletka, list, zamek, rodzice... Znak! Odruchowo spojrzał na swoją lewą rękę, gdzie widniał symbol śmierciożerców. Co on narobił?! Działał pod wpływem emocji, wściekły na dyrektora uwierzył w naiwną bajeczkę Voldemorta. Zdradził tych, którzy walczyli u jego boku. Czuł się jakby to wszystko co robił wcześniej to czyny innej osoby. Jak mógł...?
Skrzatka pojawiła się tak nagle i z takim trzaskiem, że Harry podskoczył. Małe stworzonko ubrane w szaro błękitną togę zrobiło wielkie oczy.
- Sir, ja nie chciałam przestraszyć. Ja przepraszam, ale Pan kazał zawołać i Minka musiała się zjawić. Minka przeprasza bardzo, Minka poparzy sobie uszy jeżeli sir sobie tego życzy.
- Nie, nie, już wszystko dobrze, nie musisz się karać. Po co mnie wezwano?
- Minka nie wie, ale Pan kazał to założyć żeby nikt pana nie poznał, sir.
Chłopak dopiero zauważył, że skrzatka trzyma w rękach czarne zawiniątko. Okazało się ono długą szatą z kapturem i zapięciem w kształcie węża. Szata śmierciożercy.
- Minka przyjdzie jak sir będzie gotowy, wtedy sir ma ją zawołać, dobrze sir?
- Em, oczywiście Minko. - Istotka zniknęła jeszcze głośniej niż się pojawiła. Harry miał opory przed założeniem szaty, ale doszedł do wniosku, że lepiej się nie narażać na gniew Voldemorta. Miał nadzieję, że dowie się czegoś o swoich rodzicach, albo o planach Czarnego Pana, bo gdyby nie to, dawno próbowałby uciec. Był gotowy po dziesięciu minutach. Upewnił się tylko, czy kaptur go dobrze ukrywa. Zawołał skrzatkę i razem zeszli na dół. Teraz Harry zwrócił uwagę na wystrój wnętrza. Obwieszone obrazami ściany były utrzymane w odcieniach zieleni, klamki, poręcze i żyrandole były w kształcie węży. Stało tu też wiele posągów przedstawiających czarodzieji z różdżkami w rękach, czasem również z laskami lub mieczami. Jedno trzeba przyznać, zamek był elegancki.
Gdy stanęli przed ciężkimi, rzeźbionymi drzwiami Minka ukłoniła się i zniknęła. Drzwi otworzyły się same, więc Potterowi nie zostało nic innego jak wejść. Znalazł się w podłużnej jadalni z długim czarnym stołem. Siedziało tu kilku śmierciożerców, a u szczytu, bawiąc się swoją różdżką, Voldemort. Harry ukłonił się w jego stronę.
- Ach, mój drogi, cieszę się, że już jesteś. Usiądź tutaj. - Wskazał mu miejsce po swojej lewej stronie. Jego zimny głos tak kontrastował ze słowami, że Harry zaśmiał się w duchu. Podszedł powoli i usiadł, czując się bardzo niepewnie pod ciekawskimi spojrzeniami.
- Chciałbym, abyś nie zdejmował kaptura, dopóki ci nie powiem. Zrobimy tu obecnym małą niespodziankę. - Chłopak nie był w stanie pomysleć o Voldemorcie "miły", ale musiał, choć z trudem, przyznać, że ten zachowuje się jak na razie całkiem przyzwoicie. Przynajmniej nie rzuca Cruciatusami.
- Na początek naszej współpracy, zjedzmy wspólnie śniadanie. Musisz przybrać na wadze. - Czarny Pan troszczący się o niego? Świat stanał na głowie. Ale to na pewno tylko jakaś chora gra, której zasad Harry jeszcze nie pojął.
Przed każdym pojawił się skrzat trzymający talerz z tym, na co dana osoba miała akurat ochotę. Voldemort, który własnie zabierał się za jakieś egzotycznie wyglądające owoce morza, popatrzył na talerz Harry' ego.
- Nalesniki i ogórkami? Masz trochę dziwny gust. - śmierciożercy zachichotali lekko, po czym pogrążyli się w cichych rozmowach. - Teraz do rzeczy. Zapewne dziwisz się temu wszystkiemu i żałujesz tego, co się stało, czyż nie?
- Masz rację. Jak mogłem uwierzyć w twoją bajeczkę?
- To nie bajka. Możesz w nią wierzyć lub nie, ale nie ma odwrotu. Zostaniesz tutaj do końca wakacji i zobaczysz, jak wszystko naprawdę wygląda. Jak zechesz, to potem pobiegniesz do swojego dyrektorka, ale wiedz, że nasza umowa wtedy wygaśnie.
- Grozisz mi?
- Informuję. Ale to jest tylko takie zabezpieczenie, zobaczysz, że z własnej woli tu zostaniesz. Nie jesteś Złotym Chłopcem, to ci zostało narzucone. U mnie poznasz prawdę o sobie.
- A skąd ty możesz wiedzieć jaki naprawdę jestem?
- Jesteś podobny do swoich rodziców. Ale sam mi powiedz, czy nie lubisz adrenaliny? Czy nie lubisz zwyciężać? Czy nie chcesz walczyć po właściwej stronie?
- Po twojej, mam rozumieć?
- To już kwestia twojej decyzji. Ale, jak na razie, to tak. Po mojej. I masz się odpowiednio zachowywać, pamiętać, kto tu jest władcą.
- Oczywiście, panie. - Voldemort uśmiechnął się na te słowa.
- Cieszę się. A teraz może czas na małą prezentację? Tu są tylko najważniejsi moi ludzie, reszcie powiemy później.
Harry nie zwrócił wcześniej uwagi na śmierciożerców. Po prawej stronie Czarnego Pana siedział Lucjusz Malfoy, dalej Snape, rodzeństwo Carrow oraz Arktorus Zabini, ojciec Blaise'a. Reszty nie znał, lecz zdziwiła go nieobecność Bellatrix. Z chęcią rzuciłby się na nią gołymi rękami i rozszarpał.
- Cisza. - Riddle mówil cicho, lecz natychmiast wszyscy umilkli. - A teraz chciałbym wam przedstawić mojego najnowszego śmierciożercę. Zdejmij kaptur, Potter.
Potter?! To zdawały się krzyczeć twarze milczących śmierciożerców. Byli tak zszokowani, że na chwilę znikneły maski obojętności. Harry czuł się nieco niezręcznie pod tyloma sporzeniami, a Voldemort uśmiechał się lekko.
- Dość. Lucjuszu, Severusie, Harry, zostańcie. Reszta odejść.
Czarne postacie wychodząc kłaniały się Czarnemu Panu. Po chwili w sali zostały tylko cztery osoby. Wtedy Voldemort machnął różdżką, a stół i krzesła zniknęły. Zamiast tego pojawiły się trzy obite skórą fotele oraz czarny tron. Gdy zajeli miejsca, odezwał się Voldemort.
- Severusie, jak tam nasz zastępca?
- Jak na razie nikt się nie zorientował. Zapewniłem mu zapas eliksiru wielosokowego do końca wakacji.
- Dobrze. Tobie, Harry, należy się wyjaśnienie, że jeden z moich śmierciożerców został podstawiony za ciebie. Severus ma za zadanie przekonać Dumbledore' a, że chcę cię złapać, więc nie możesz opuścić domu wujostwa. A co do ciebie Lucjuszu, to chciałbym, aby twój syn tu zamieszkał do końca wakacji. Razem z Harry' m będzie się uczył pod moim okiem.
- Tak, panie, to dla nas wielki zaszczyt.
- To wszystko, możecie odejść.
Wstali i ukłonili się z szacunkiem, po czym wyszli. Mężczyźni skierowali się bez słowa w stronę wyjścia, a Harry schodami na górę. Czuł mętlik w głowie. Z dnej strony to, w co wierzył przez całe swoje dotychczasowe życie, z drugiej to, co mówił Czarny Pan. A jego przyjaciele? Czy zaakceptują jego zmianę stron? A on? Czy będzie w stanie zabić? Jedno jest pewne. Już nic nie będzie takie samo.
Gdy zaszedł do swojego pokoju zobaczył, że dostawiono tam biblioteczkę z książkami. Większość była o czarnej magii. Jednak na najwyższej półce stały też książki o eliksirach, magicznych stworzeniach oraz roślinach. Harry wziął pierwszą z brzegu "Podstawy eliksirów" i zaczął czytać. Godzinę później stwierdził, że to nie eliksiry są straszne, tylko nauczyciel. Usłyszał pukanie do drzwi, i zanim zdążył się odezwać, wszedł przez nie Draco Malfoy.
- Zanim się odezwiesz, to wiedz, że ojciec kazał mi tu przyjść i się z tobą przywitać. Cześć.
- Cześć. Może usiądziesz?- Harry czuł się dziwnie. Malfoy najwyraxniej też, ale usiadł na łózku obok Harry' ego.
- Em, no więc mi przypadł pokój obok jakby co. A, i za dziesięć minut mamy stawić się na sali treningowej.
- Jasne, a gdzie ona jest?
- Nie wiem. myślałem, że ty wiesz. Jesteś tu dłużej niż ja.
- Od północy, no naprawdę długo.
- No dobra, skoro nie wiesz, to trudno, zapytamy się kogoś.
- Nie myślisz, że to wszystko jest strasznie dziwne?
- Niby co?
- No, nigdy chyba tak długo ze sobą nie rozmawialiśmy.
- Raz się zdarzyło, w pierwszej klasie. Gdy proponowałem ci przyjaźń, a ty ją odrzuciłeś.
- Dziwisz mi się?
- Tak, dziwię. Bo niby czemu to zrobiłeś, bo Weasley ci tak powiedział? Nie umieesz sam myśleć?
- A ty niby z własnej woli chciałeś przyjaźni? Ojczulek ci kazał.
- Cieszyłby się, ale nie, nie kazał. Chciałem cię poznać, a ty?
- No dobra, to przepraszam za tamto. Ale tyle lat starałeś się mi uprzykrzyć życie, i teraz mam się z tobą zakumplować?
- Jak na razie proponuję nie skakać sobie do gardeł. Zacznijmy może od początku. - Wyciągnął rękę - Draco Malfoy.
- Harry Potter. - Uścisnęli dłonie.
Kilka minut później, Minka zjawiła się z ubraniami dla Harry' ego, więc Draco poszedł do swojego pokoju, gdzie czekał na niego jego skrzat. Potter założył czarne spodnie i zieloną koszulę z krótkimi rękawami oraz glany. Na korytarzu spotkał identycznie ubranego Malfoya. Na rękach obu widniały mroczne znaki. Harry' ego był wyraźnie ciemniejszy.
- Kiedy? - Draco zatrzymał się na chwilę.
- Kilka godzin temu. A ty?
- W tamtym tygodniu.
Nie mówili nic więcej, jeden rozumiał drugiego. Ruszyli dalej.
Skrzatka pojawiła się tak nagle i z takim trzaskiem, że Harry podskoczył. Małe stworzonko ubrane w szaro błękitną togę zrobiło wielkie oczy.
- Sir, ja nie chciałam przestraszyć. Ja przepraszam, ale Pan kazał zawołać i Minka musiała się zjawić. Minka przeprasza bardzo, Minka poparzy sobie uszy jeżeli sir sobie tego życzy.
- Nie, nie, już wszystko dobrze, nie musisz się karać. Po co mnie wezwano?
- Minka nie wie, ale Pan kazał to założyć żeby nikt pana nie poznał, sir.
Chłopak dopiero zauważył, że skrzatka trzyma w rękach czarne zawiniątko. Okazało się ono długą szatą z kapturem i zapięciem w kształcie węża. Szata śmierciożercy.
- Minka przyjdzie jak sir będzie gotowy, wtedy sir ma ją zawołać, dobrze sir?
- Em, oczywiście Minko. - Istotka zniknęła jeszcze głośniej niż się pojawiła. Harry miał opory przed założeniem szaty, ale doszedł do wniosku, że lepiej się nie narażać na gniew Voldemorta. Miał nadzieję, że dowie się czegoś o swoich rodzicach, albo o planach Czarnego Pana, bo gdyby nie to, dawno próbowałby uciec. Był gotowy po dziesięciu minutach. Upewnił się tylko, czy kaptur go dobrze ukrywa. Zawołał skrzatkę i razem zeszli na dół. Teraz Harry zwrócił uwagę na wystrój wnętrza. Obwieszone obrazami ściany były utrzymane w odcieniach zieleni, klamki, poręcze i żyrandole były w kształcie węży. Stało tu też wiele posągów przedstawiających czarodzieji z różdżkami w rękach, czasem również z laskami lub mieczami. Jedno trzeba przyznać, zamek był elegancki.
Gdy stanęli przed ciężkimi, rzeźbionymi drzwiami Minka ukłoniła się i zniknęła. Drzwi otworzyły się same, więc Potterowi nie zostało nic innego jak wejść. Znalazł się w podłużnej jadalni z długim czarnym stołem. Siedziało tu kilku śmierciożerców, a u szczytu, bawiąc się swoją różdżką, Voldemort. Harry ukłonił się w jego stronę.
- Ach, mój drogi, cieszę się, że już jesteś. Usiądź tutaj. - Wskazał mu miejsce po swojej lewej stronie. Jego zimny głos tak kontrastował ze słowami, że Harry zaśmiał się w duchu. Podszedł powoli i usiadł, czując się bardzo niepewnie pod ciekawskimi spojrzeniami.
- Chciałbym, abyś nie zdejmował kaptura, dopóki ci nie powiem. Zrobimy tu obecnym małą niespodziankę. - Chłopak nie był w stanie pomysleć o Voldemorcie "miły", ale musiał, choć z trudem, przyznać, że ten zachowuje się jak na razie całkiem przyzwoicie. Przynajmniej nie rzuca Cruciatusami.
- Na początek naszej współpracy, zjedzmy wspólnie śniadanie. Musisz przybrać na wadze. - Czarny Pan troszczący się o niego? Świat stanał na głowie. Ale to na pewno tylko jakaś chora gra, której zasad Harry jeszcze nie pojął.
Przed każdym pojawił się skrzat trzymający talerz z tym, na co dana osoba miała akurat ochotę. Voldemort, który własnie zabierał się za jakieś egzotycznie wyglądające owoce morza, popatrzył na talerz Harry' ego.
- Nalesniki i ogórkami? Masz trochę dziwny gust. - śmierciożercy zachichotali lekko, po czym pogrążyli się w cichych rozmowach. - Teraz do rzeczy. Zapewne dziwisz się temu wszystkiemu i żałujesz tego, co się stało, czyż nie?
- Masz rację. Jak mogłem uwierzyć w twoją bajeczkę?
- To nie bajka. Możesz w nią wierzyć lub nie, ale nie ma odwrotu. Zostaniesz tutaj do końca wakacji i zobaczysz, jak wszystko naprawdę wygląda. Jak zechesz, to potem pobiegniesz do swojego dyrektorka, ale wiedz, że nasza umowa wtedy wygaśnie.
- Grozisz mi?
- Informuję. Ale to jest tylko takie zabezpieczenie, zobaczysz, że z własnej woli tu zostaniesz. Nie jesteś Złotym Chłopcem, to ci zostało narzucone. U mnie poznasz prawdę o sobie.
- A skąd ty możesz wiedzieć jaki naprawdę jestem?
- Jesteś podobny do swoich rodziców. Ale sam mi powiedz, czy nie lubisz adrenaliny? Czy nie lubisz zwyciężać? Czy nie chcesz walczyć po właściwej stronie?
- Po twojej, mam rozumieć?
- To już kwestia twojej decyzji. Ale, jak na razie, to tak. Po mojej. I masz się odpowiednio zachowywać, pamiętać, kto tu jest władcą.
- Oczywiście, panie. - Voldemort uśmiechnął się na te słowa.
- Cieszę się. A teraz może czas na małą prezentację? Tu są tylko najważniejsi moi ludzie, reszcie powiemy później.
Harry nie zwrócił wcześniej uwagi na śmierciożerców. Po prawej stronie Czarnego Pana siedział Lucjusz Malfoy, dalej Snape, rodzeństwo Carrow oraz Arktorus Zabini, ojciec Blaise'a. Reszty nie znał, lecz zdziwiła go nieobecność Bellatrix. Z chęcią rzuciłby się na nią gołymi rękami i rozszarpał.
- Cisza. - Riddle mówil cicho, lecz natychmiast wszyscy umilkli. - A teraz chciałbym wam przedstawić mojego najnowszego śmierciożercę. Zdejmij kaptur, Potter.
Potter?! To zdawały się krzyczeć twarze milczących śmierciożerców. Byli tak zszokowani, że na chwilę znikneły maski obojętności. Harry czuł się nieco niezręcznie pod tyloma sporzeniami, a Voldemort uśmiechał się lekko.
- Dość. Lucjuszu, Severusie, Harry, zostańcie. Reszta odejść.
Czarne postacie wychodząc kłaniały się Czarnemu Panu. Po chwili w sali zostały tylko cztery osoby. Wtedy Voldemort machnął różdżką, a stół i krzesła zniknęły. Zamiast tego pojawiły się trzy obite skórą fotele oraz czarny tron. Gdy zajeli miejsca, odezwał się Voldemort.
- Severusie, jak tam nasz zastępca?
- Jak na razie nikt się nie zorientował. Zapewniłem mu zapas eliksiru wielosokowego do końca wakacji.
- Dobrze. Tobie, Harry, należy się wyjaśnienie, że jeden z moich śmierciożerców został podstawiony za ciebie. Severus ma za zadanie przekonać Dumbledore' a, że chcę cię złapać, więc nie możesz opuścić domu wujostwa. A co do ciebie Lucjuszu, to chciałbym, aby twój syn tu zamieszkał do końca wakacji. Razem z Harry' m będzie się uczył pod moim okiem.
- Tak, panie, to dla nas wielki zaszczyt.
- To wszystko, możecie odejść.
Wstali i ukłonili się z szacunkiem, po czym wyszli. Mężczyźni skierowali się bez słowa w stronę wyjścia, a Harry schodami na górę. Czuł mętlik w głowie. Z dnej strony to, w co wierzył przez całe swoje dotychczasowe życie, z drugiej to, co mówił Czarny Pan. A jego przyjaciele? Czy zaakceptują jego zmianę stron? A on? Czy będzie w stanie zabić? Jedno jest pewne. Już nic nie będzie takie samo.
Gdy zaszedł do swojego pokoju zobaczył, że dostawiono tam biblioteczkę z książkami. Większość była o czarnej magii. Jednak na najwyższej półce stały też książki o eliksirach, magicznych stworzeniach oraz roślinach. Harry wziął pierwszą z brzegu "Podstawy eliksirów" i zaczął czytać. Godzinę później stwierdził, że to nie eliksiry są straszne, tylko nauczyciel. Usłyszał pukanie do drzwi, i zanim zdążył się odezwać, wszedł przez nie Draco Malfoy.
- Zanim się odezwiesz, to wiedz, że ojciec kazał mi tu przyjść i się z tobą przywitać. Cześć.
- Cześć. Może usiądziesz?- Harry czuł się dziwnie. Malfoy najwyraxniej też, ale usiadł na łózku obok Harry' ego.
- Em, no więc mi przypadł pokój obok jakby co. A, i za dziesięć minut mamy stawić się na sali treningowej.
- Jasne, a gdzie ona jest?
- Nie wiem. myślałem, że ty wiesz. Jesteś tu dłużej niż ja.
- Od północy, no naprawdę długo.
- No dobra, skoro nie wiesz, to trudno, zapytamy się kogoś.
- Nie myślisz, że to wszystko jest strasznie dziwne?
- Niby co?
- No, nigdy chyba tak długo ze sobą nie rozmawialiśmy.
- Raz się zdarzyło, w pierwszej klasie. Gdy proponowałem ci przyjaźń, a ty ją odrzuciłeś.
- Dziwisz mi się?
- Tak, dziwię. Bo niby czemu to zrobiłeś, bo Weasley ci tak powiedział? Nie umieesz sam myśleć?
- A ty niby z własnej woli chciałeś przyjaźni? Ojczulek ci kazał.
- Cieszyłby się, ale nie, nie kazał. Chciałem cię poznać, a ty?
- No dobra, to przepraszam za tamto. Ale tyle lat starałeś się mi uprzykrzyć życie, i teraz mam się z tobą zakumplować?
- Jak na razie proponuję nie skakać sobie do gardeł. Zacznijmy może od początku. - Wyciągnął rękę - Draco Malfoy.
- Harry Potter. - Uścisnęli dłonie.
Kilka minut później, Minka zjawiła się z ubraniami dla Harry' ego, więc Draco poszedł do swojego pokoju, gdzie czekał na niego jego skrzat. Potter założył czarne spodnie i zieloną koszulę z krótkimi rękawami oraz glany. Na korytarzu spotkał identycznie ubranego Malfoya. Na rękach obu widniały mroczne znaki. Harry' ego był wyraźnie ciemniejszy.
- Kiedy? - Draco zatrzymał się na chwilę.
- Kilka godzin temu. A ty?
- W tamtym tygodniu.
Nie mówili nic więcej, jeden rozumiał drugiego. Ruszyli dalej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)