Już drugi raz zostałam nominowana, z czego się bardzo cieszę. Nominację dostałam od Juli P. http://magicdarkmoon.blogspot.com/
Nie chce mi się wyjaśniac, o co chodzi, więc pożyczę sobie to z innego bloga:
Nominacja od Liebster Award Blog jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania "za dobrze wykonaną robotę". Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osób, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.
Pytania:
1. Co Cię zainspirowało do napisania takiego, a nie innego opowiadania?
Ksiązki, filmy oraz moja chora wyobraźnia. :)
2. Od razu wiedziałaś/eś, że będziesz pisać czy to taki spontaniczny pomysł?
Całkowicie spontaniczny.
3. Czy lubisz czytać opowiadania innych?
Uwielbiam.
4. Masz wybór dostać wszystko co zechcesz, ale stracisz kogoś ci bliskiego lub ratujesz bliskiego, ale tracisz pieniądze, dom itd., co wybierasz?
Pieniądze i dom zawsze można odzyskać, więc opcja numer dwa.
5. Wolisz sprawiedliwą, czasem bolesną, krytykę czy gładkie kłamstwa?
Krytykę. Kłamstwa łatwo wykryć i wtedy boli bardziej niż krytyka.
6. Na co zwracasz uwagę najbardziej gdy czytasz opowiadanie?
Czy jest ciekaw oraz na styl.
7. Jak spędzisz święta i nowy rok?
Z rodzinką.
8. Pasje, hobby, ulubione zajęcie?
Książki, blogi, wiedźmin, hp, muzyka...
9. Czy jesteś zadowolona/y ze swojego życia?
Raczej tak.
10. Jak widzisz siebie w przyszłości? Za jakieś 15/20 lat?
Nie mam zielonego pojęcia.
11. Uważasz, że dlaczego zostałaś/eś nominowana/y?
Nie wiem. (I tu wzruszam ramionami)
Moje pytania:
1. Co przeszkadza Ci we współczesnym świecie?
2. Dlaczego akurat takich bohaterów zawiera Twoje opowiadanie?
3. Jaka jest twoja najdziwniejsza cecha?
4. Czy w opowiadaniu któryś z bohaterów jest do ciebie podobny?
5. Skąd pomysł na pisanie bloga?
6. Czarny czy biały?
7. Jaki jest twój stosunek do tradycji?
8. Jakie jest twoje ulubione świąteczne danie?
9. Do jakiego kraju być się przeprowadził/a, gdyby było to konieczne?
10. Lubisz uczyć się nowych rzeczy?
11. Potrafisz śpiewać/tańczyć?
Nominuję http://wiedzminskie-historie.blog.onet.pl/
Łączna liczba wyświetleń
środa, 18 grudnia 2013
sobota, 14 grudnia 2013
1 Mroczna Prawda
Ból. Chęć zemsty. Rozpacz. Chłopak siedzący w kącie pokoju nie chciał już nic czuć. Nie ma już nikogo... Popatrzył na żyletkę w swojej dłoni. A może by tak to skończyć? Ten, kogo kochał, nie żyje. Ten, któremu ufał, ukrywał przed nim prawdę. Ten, którego się boi, rośnie w siłę. A on? On miał już dosyć. Dosyć walki, dosyć zdrad, dosyć bycia przeklętym Chłopcem Który Przeżył. Podniósł żyletkę, zobaczył w niej zamglone odbicie tęczówek w kolorze Avady. Tylko jedno mocne cięcie...
- Wpuść tę cholerną sowę zanim zbije szybę! - Głos wuja Vernona przebił się przez jego świadomość. Popatrzył na okno i zobaczył Hedwigę, która najwyraźniej od dłuższego czasu próbowała się dostać do środka. Otworzył jej, a sówka rzuciła mu na łóżko list, i po obdarzeniu go pełnym wyrzutu spojrzeniem, usadowiła się na swojej żerdzi. Harry wziął papier do ręki i przeczytał swoje nazwisko napisane eleganckim pismem na kopercie. Wydawało mu się znajome, ale nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należało. Tylko dlatego nie rzucił listu na stertę innych, nieotwieranych, które dostał od Rona, Hermiony i Lupina. Wyjął pergamin i zaczął czytać.
Harry Potterze,
Spotkajmy się dzisiaj o północy w moim zamku. Chcę abyś poznał drugą stronę. Nawet nie myśl o tym, aby się nie zjawić.
Lord Voldemort
P.S. List jest świstoklikiem.
Dziwne. Voldemort napisał do niego list i do tego chce się z nim spotkać. Tak w sumie to każe mu się z nim spotkać. Potter wolał nie myśleć, co zrobi ten psychopata, gdy się nie zjawi. A on przecież i tak chciał umrzeć, a tak przynajmniej uznają, że zginął w walce, jak bohater. Już widział nagłówek jutrzejszego Proroka. "Harry Potter ginie z rąk Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać,nie mamy naszego bohatera, poddajmy się." Jak oni mogli myśleć, że jeden piętnastolatek pokona Czarnego Pana i jego armię śmierciożerców? Bo tak powiedział Dumbledore? Głupcy, zaślepieni wiarą w paplaninę jakiejś chorej psychicznie wieszczki. Lekko się uśmiechnął, myśląc że jego śmierć zrobi im na złość.
Z drugiej strony jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że to on ma coś nie tak z głową. Ale skoro nie ma nic do stracenia, to mógłby nawet zwariować. Piękny koniec legendy Złotego Chłopca... Tak. Zdecydowanie ma coś z głową.
Punktualnie o północy świstoklik zaczął jarzyć się niebieskawym światłem, a chłopak ledwo zdążył go złapać. Po krótkiej chwili wylądował przed bramą z kutego żelaza, której pręty owijały stalowe węże. Czekało już tam na niego dwóch śmierciożerców. Wyższy bez słowa otworzył bramę i zaczął iść w stronę zamku. Drugi wbił czarnowłosemu różdżkę w plecy i popchnął do przodu. Budynek rósł w ich oczach. Zbudowany z czarnego kamienia rzucał ponure cienie na równo przystrzyżony trawnik. Po kilku minutach znaleźli się okrągłym holu wyłożonym kafelkami, w których odbijało się chybotliwe światło pochodni zaczepionych w ścianach. Panowała tu mrożąca krew w żyłach cisza. Gdy wyższy śmierciożerca zapukał trzy razy w dębowe drzwi, rozpłynęły się one w zieloną mgiełkę. Weszli do ciemnego pokoju oświetlonego jedynie przez ogień z kominka. Mężczyźni padli na kolana pociągając za sobą chłopaka, który nie stawiał najmniejszego oporu. Usłyszał zimny głos nieznoszący sprzeciwu.
- Odejdźcie.
Gdy zostali sami Voldemort wskazał mu bez słowa jeden z foteli. Chłopak usiadł.
- Witaj Harry Potterze. Zjawiłeś się.
- Jak widzisz.
- Po co ten jad? Chcę porozmawiać. Mam dla ciebie propozycję, ale po kolei. Pewnie zdążyłeś już zorientować się, że stary Trzmiel nie jest tym, za kogo większość ludzi go uważa.
- Zauważyłem.
- A więc nie chcesz być po jego stronie?
- Tak, ale po twojej też nie.
- Pomyśl. Skąd wiesz, jakie mam cele i plany? Od Dumbldedora?
- Czyli on zmyślił te wszystkie historyjki o atakach na mugoli, a ty wcale nie porywasz ludzi, żeby ich potem torturować i zabić? Nie wiedziałem. - Harry pomyślał, że się zagalopował.
- Tego nie powiedziałem. Słuchaj uważnie, bo próbuję ci wytłumaczyć, że ja chcę pomóc czarodziejskiej społeczności, a nie ją zniszczyć. Mieszanie się z mugolami niszczy naszą kulturę i osłabia magię. Każdy kto choć trochę zna historię magii widzi, jak potężni byliśmy kiedyś, a co się dzieje teraz. Pragnę oczyścić nas z brudu i wrócić do dawnych wartości, rozumiesz Harry Potterze?
- Oczyścić znaczy zabić kogoś tylko dlatego, że nie urodził się w czystokrwistej rodzinie? Jakbyś nie wiedział, to moja przyjaciółka...
- Dobrze wiem, kim jest panna Granger. I nie zabijam każdego mugolaka, tych, którzy zachowują się jak czarodzieje zostawiam w spokoju. Lecz gdy ktoś nie rozumie jakim darem jest magia, i plami ją mugolskimi zwyczajami... - W czerwonych tęczówkach pojawiły się niebezpieczne błyski. - Mam nadzieję, że rozumiesz mój punkt widzenia.
Chłopakowi chwilę zajęło przetrawienie tych informacji. Z zamyślenia wyrwał go głos Voldemorta.
- Jak już wspominałem, mam dla ciebie propozycję. Przyłącz się do mnie, a ty i twoi przyjaciele będziecie bezpieczni. Nie tknę ich w zamian za wierność.
- A gdybym się nie zgodził?
- No cóż, jesteś w moim zamku, ze mną i co najmniej czterdziestoma śmierciożercami. Resztę sobie dopowiedz.
- Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Czemu tak bardzo chcesz mnie w swoich szeregach?
- Uważam, że jesteś wyjątkowy. Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem? Jesteśmy do siebie podobni. Razem możemy wiele zdziałać i zmienić świat.
Jeszcze kilka godzin temu chciał umrzeć, a teraz widział inne wyjście. Ale, przecież to Voldemort. Ten, który zabił mu rodziców.
- Przez ciebie jestem sierotą. Zabiłeś moich rodziców i chcesz, abym do ciebie dołączył? Jesteś chory.
- Przyznaję, zabiłem twoich rodziców. Ale wtedy myślałem, że są zdrajcami. Dopiero potem dowiedziałem się, że to Dumbledore kazał Pettigrew aby mi tak powiedział. Byłem zły po usłyszeniu przepowiedni, nie myślałem rozsądnie, nie sprawdziłem...
- Jakimi zdrajcami?! Jak śmiesz tak o nich kłamać?! - Chłopak zerwał się z fotela i zacisnął pięści.
- Uspokuj sie, Potter. Nie kłamię, twoi rodzice byli moimi śmierciożercami i szpiegami w Zakonie Feniksa. Dumbledore się o tym dowiedział, i kazał Pettigrew mi nakłamać. A dyrektorek rozpuścił plotkę o zdradzie Blacka, a ciebie umieścił u wujostwa. Koniec historii.
- Nie wierzę ci.
- Jeżeli do mnie dołączysz, to dam ci list, który twoja matka mi dała, abym ci w razie czego przekazał. Wiedziała, do czego jest zdolny Dumbledore, ale walczyła. była dzielną kobietą. A więc?
Harry' emu świat się zawalił, wszystko w co wierzył, okazało się nieprawdą. Podjął decyzję.
- Będę twoim śmierciożercą. I pomszczę moich rodziców.
- Uklęknij i podaj lewą rękę.
Czarny Pan złapał go za nadgarstek i przyłożył mu różdżkę do skóry.
- Czy przyrzekasz mi wierność i że wypełnisz każdy mój rozkaz?
- Przyrzekam. - Głos miał mocny i zdecydowany.
- A więc się stało.
Na skórze uformował się Mroczny Znak. Harry czuł, jakby przyłożono mu do skóry rozpalone żelazo, ale nawet nie jęknął.
- Pięknie. A teraz - pstryknął palcami i u jego stóp pojawił się skrzat domowy - teraz idziesz do łóżka. Jutro zaczynamy naukę.
Gdy lekko oszołomiony chłopak ukłonił się i wyszedł, Czarny Pan przywołał Nagini.
- Udało się, moja droga. Potter będzie mi służył.
- Wpuść tę cholerną sowę zanim zbije szybę! - Głos wuja Vernona przebił się przez jego świadomość. Popatrzył na okno i zobaczył Hedwigę, która najwyraźniej od dłuższego czasu próbowała się dostać do środka. Otworzył jej, a sówka rzuciła mu na łóżko list, i po obdarzeniu go pełnym wyrzutu spojrzeniem, usadowiła się na swojej żerdzi. Harry wziął papier do ręki i przeczytał swoje nazwisko napisane eleganckim pismem na kopercie. Wydawało mu się znajome, ale nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należało. Tylko dlatego nie rzucił listu na stertę innych, nieotwieranych, które dostał od Rona, Hermiony i Lupina. Wyjął pergamin i zaczął czytać.
Harry Potterze,
Spotkajmy się dzisiaj o północy w moim zamku. Chcę abyś poznał drugą stronę. Nawet nie myśl o tym, aby się nie zjawić.
Lord Voldemort
P.S. List jest świstoklikiem.
Dziwne. Voldemort napisał do niego list i do tego chce się z nim spotkać. Tak w sumie to każe mu się z nim spotkać. Potter wolał nie myśleć, co zrobi ten psychopata, gdy się nie zjawi. A on przecież i tak chciał umrzeć, a tak przynajmniej uznają, że zginął w walce, jak bohater. Już widział nagłówek jutrzejszego Proroka. "Harry Potter ginie z rąk Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać,nie mamy naszego bohatera, poddajmy się." Jak oni mogli myśleć, że jeden piętnastolatek pokona Czarnego Pana i jego armię śmierciożerców? Bo tak powiedział Dumbledore? Głupcy, zaślepieni wiarą w paplaninę jakiejś chorej psychicznie wieszczki. Lekko się uśmiechnął, myśląc że jego śmierć zrobi im na złość.
Z drugiej strony jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że to on ma coś nie tak z głową. Ale skoro nie ma nic do stracenia, to mógłby nawet zwariować. Piękny koniec legendy Złotego Chłopca... Tak. Zdecydowanie ma coś z głową.
Punktualnie o północy świstoklik zaczął jarzyć się niebieskawym światłem, a chłopak ledwo zdążył go złapać. Po krótkiej chwili wylądował przed bramą z kutego żelaza, której pręty owijały stalowe węże. Czekało już tam na niego dwóch śmierciożerców. Wyższy bez słowa otworzył bramę i zaczął iść w stronę zamku. Drugi wbił czarnowłosemu różdżkę w plecy i popchnął do przodu. Budynek rósł w ich oczach. Zbudowany z czarnego kamienia rzucał ponure cienie na równo przystrzyżony trawnik. Po kilku minutach znaleźli się okrągłym holu wyłożonym kafelkami, w których odbijało się chybotliwe światło pochodni zaczepionych w ścianach. Panowała tu mrożąca krew w żyłach cisza. Gdy wyższy śmierciożerca zapukał trzy razy w dębowe drzwi, rozpłynęły się one w zieloną mgiełkę. Weszli do ciemnego pokoju oświetlonego jedynie przez ogień z kominka. Mężczyźni padli na kolana pociągając za sobą chłopaka, który nie stawiał najmniejszego oporu. Usłyszał zimny głos nieznoszący sprzeciwu.
- Odejdźcie.
Gdy zostali sami Voldemort wskazał mu bez słowa jeden z foteli. Chłopak usiadł.
- Witaj Harry Potterze. Zjawiłeś się.
- Jak widzisz.
- Po co ten jad? Chcę porozmawiać. Mam dla ciebie propozycję, ale po kolei. Pewnie zdążyłeś już zorientować się, że stary Trzmiel nie jest tym, za kogo większość ludzi go uważa.
- Zauważyłem.
- A więc nie chcesz być po jego stronie?
- Tak, ale po twojej też nie.
- Pomyśl. Skąd wiesz, jakie mam cele i plany? Od Dumbldedora?
- Czyli on zmyślił te wszystkie historyjki o atakach na mugoli, a ty wcale nie porywasz ludzi, żeby ich potem torturować i zabić? Nie wiedziałem. - Harry pomyślał, że się zagalopował.
- Tego nie powiedziałem. Słuchaj uważnie, bo próbuję ci wytłumaczyć, że ja chcę pomóc czarodziejskiej społeczności, a nie ją zniszczyć. Mieszanie się z mugolami niszczy naszą kulturę i osłabia magię. Każdy kto choć trochę zna historię magii widzi, jak potężni byliśmy kiedyś, a co się dzieje teraz. Pragnę oczyścić nas z brudu i wrócić do dawnych wartości, rozumiesz Harry Potterze?
- Oczyścić znaczy zabić kogoś tylko dlatego, że nie urodził się w czystokrwistej rodzinie? Jakbyś nie wiedział, to moja przyjaciółka...
- Dobrze wiem, kim jest panna Granger. I nie zabijam każdego mugolaka, tych, którzy zachowują się jak czarodzieje zostawiam w spokoju. Lecz gdy ktoś nie rozumie jakim darem jest magia, i plami ją mugolskimi zwyczajami... - W czerwonych tęczówkach pojawiły się niebezpieczne błyski. - Mam nadzieję, że rozumiesz mój punkt widzenia.
Chłopakowi chwilę zajęło przetrawienie tych informacji. Z zamyślenia wyrwał go głos Voldemorta.
- Jak już wspominałem, mam dla ciebie propozycję. Przyłącz się do mnie, a ty i twoi przyjaciele będziecie bezpieczni. Nie tknę ich w zamian za wierność.
- A gdybym się nie zgodził?
- No cóż, jesteś w moim zamku, ze mną i co najmniej czterdziestoma śmierciożercami. Resztę sobie dopowiedz.
- Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Czemu tak bardzo chcesz mnie w swoich szeregach?
- Uważam, że jesteś wyjątkowy. Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem? Jesteśmy do siebie podobni. Razem możemy wiele zdziałać i zmienić świat.
Jeszcze kilka godzin temu chciał umrzeć, a teraz widział inne wyjście. Ale, przecież to Voldemort. Ten, który zabił mu rodziców.
- Przez ciebie jestem sierotą. Zabiłeś moich rodziców i chcesz, abym do ciebie dołączył? Jesteś chory.
- Przyznaję, zabiłem twoich rodziców. Ale wtedy myślałem, że są zdrajcami. Dopiero potem dowiedziałem się, że to Dumbledore kazał Pettigrew aby mi tak powiedział. Byłem zły po usłyszeniu przepowiedni, nie myślałem rozsądnie, nie sprawdziłem...
- Jakimi zdrajcami?! Jak śmiesz tak o nich kłamać?! - Chłopak zerwał się z fotela i zacisnął pięści.
- Uspokuj sie, Potter. Nie kłamię, twoi rodzice byli moimi śmierciożercami i szpiegami w Zakonie Feniksa. Dumbledore się o tym dowiedział, i kazał Pettigrew mi nakłamać. A dyrektorek rozpuścił plotkę o zdradzie Blacka, a ciebie umieścił u wujostwa. Koniec historii.
- Nie wierzę ci.
- Jeżeli do mnie dołączysz, to dam ci list, który twoja matka mi dała, abym ci w razie czego przekazał. Wiedziała, do czego jest zdolny Dumbledore, ale walczyła. była dzielną kobietą. A więc?
Harry' emu świat się zawalił, wszystko w co wierzył, okazało się nieprawdą. Podjął decyzję.
- Będę twoim śmierciożercą. I pomszczę moich rodziców.
- Uklęknij i podaj lewą rękę.
Czarny Pan złapał go za nadgarstek i przyłożył mu różdżkę do skóry.
- Czy przyrzekasz mi wierność i że wypełnisz każdy mój rozkaz?
- Przyrzekam. - Głos miał mocny i zdecydowany.
- A więc się stało.
Na skórze uformował się Mroczny Znak. Harry czuł, jakby przyłożono mu do skóry rozpalone żelazo, ale nawet nie jęknął.
- Pięknie. A teraz - pstryknął palcami i u jego stóp pojawił się skrzat domowy - teraz idziesz do łóżka. Jutro zaczynamy naukę.
Gdy lekko oszołomiony chłopak ukłonił się i wyszedł, Czarny Pan przywołał Nagini.
- Udało się, moja droga. Potter będzie mi służył.
środa, 20 listopada 2013
3 Miłość wbrew nienawiści
Usłyszał pukanie do drzwi, a następnie zobaczył swojego tatę wchodzącego do pokoju. Popatrzył na syna i zbladł. Wyszeptał tylko trzy słowa.
Jedziemy do lekarza.
Pomógł Krystianowi wstać i dojść do łazienki, a sam zszedł na dół zadzwonić do żony, która robiła zakupy z Aleksandrem. Wrócił dziesięć minut później i zawiązał synowi buty, bo on nie był w stanie. Potem sprowadził go do samochodu i posadził na przednim siedzeniu. Wiedział, że nie potrafi tego okazywać, ale bardzo kochał syna i zawsze starał się o niego troszczyć. Po drodze starał się wypytać go delikatnie, czy nie wziął czegoś, czego nie powinien, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Na miejscu praktycznie zaniósł go pod gabinet lekarza, który widząc jego stan przyjął go bez kolejki. Krystian niezbyt wiedział, co się wokół niego dzieje. Widział przestraszona minę ojca nad sobą oraz lekarza, który najwyraźniej nie wiedział, co robić. Po sprawdzeniu tętna był zdezorientowany, ale gdy zmierzył temperaturę już wyraźnie zbladł.
Muszę wezwać panią Selter. Jest ona specjalistką od dziwnych przypadków, na pewno wam pomoże. Ja, niestety, nic tu nie zdziałam. - Po tych słowach wyszedł. Jakieś trzy minuty później pojawiła się pani Selter. Była to wysoka blondynka o dziwnych, piwnych oczach. Miała szczupłą twarz i delikatne dłonie, lecz mimo tego roztaczała aurę siły i pewności siebie. Chłopak pomyślał, że na pewno ją polubi. Wydawała się taka znajoma, lecz był pewny, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Dziwne.
Gdy spojrzała na Krystiana, w jej pięknych tęczówkach pojawiła się iskra zrozumienia. Poprosiła starszego mężczyznę o wyjście z gabinetu i zamknięcie drzwi. Po tym usiadła na brzegu łóżka, na którym leżał Krystian i zaczęła uspokajająco gładzić jego rękę. Miała miły, przyjemny dla ucha głos.
Krystian, słyszysz mnie? Daj mi jakiś znak, cokolwiek. Mogę ci pomóc, jeżeli tylko mnie wysłuchasz. - Chłopak na znak, że słyszy ścisnął lekko jej rękę. Przynajmniej taki miał zamiar, bo wyszło z tego ledwo muśnięcie, ale wystarczyło. - Dobrze. Na początek mam do ciebie pytanie. Czy miesiąc temu zdarzyło się coś dziwnego, ktoś cię zaatakował może albo pobił? - kolejne muśnięcie. - Dziękuję. - Wzięła głęboki wdech. - Teraz ciężko ci to będzie zrozumieć, ale nie jesteś już tym, kim byłeś wcześniej. Jesteś jednym z nas, Istot Palącej Krwi, naszym bratem. Dzisiaj w nocy przejdziesz przemianę i wszystko zrozumiesz, i chociaż będzie ona bolesna i trudna, to później będzie już lepiej. Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca i zajmę się tobą, abyś nie skrzywdził nikogo, na kim ci zależy. Wiem, jak się czujesz, ale jeszcze tylko parę godzin i to się skończy, zaufaj mi.
Krystian nadal nie wiedział, co się dzieje, wręcz przeciwnie, pojawiło się więcej pytań. Ale czuł się lepiej na myśl, że jest ktoś, kto zna na nie odpowiedzi. Już nie jest sam. I z lekkim uśmiechem, zapadł w sen. Gdy się obudził, leżał na kanapie w niewielkim, ale przytulnym pokoju. Rozejrzał się uważnie i stwierdził w myślach, że jego wystrój kojarzy mu się ze starym zamkiem jakiegoś bogatego rodu. Meble były z mahoniu, a obicia krzeseł wyglądały na jedwabne. Wykończenia były ze złota, a na stole stały misternie rzeźbione kieliszki wypełnione złotym płynem. Dopiero po chwili zauważył, że nie jest sam.
Obudziłeś się w końcu. Najwyższy czas, jeszcze trochę, a wylałabym na ciebie wiadro zimnej wody.
Dziewczyna, która się do niego odezwała siedziała na jednym z tych pięknych krzeseł. Była szczupła i miała ciemnorude włosy i złote tęczówki. Gdy mówiła słuchacz mimowolnie zwracał uwagę na jej kształtne, malinowe usta. Ubrana była w zwykłe jeansy i białą koszulkę, a na lewej ręce miała cienki łańcuszek, do którego przyczepionych było kilkanaście maleńkich, srebrnych kluczyków.
Nie odpowiadaj, wiem, że nie dasz rady w tym stanie („Czemu wszyscy wiedzą co się ze mną dzieje, tylko nie ja?!”). Zaraz cię stąd zabiorą do Jamy. No i cóż, zostało mi tylko życzyć ci powodzenia.
Wyszła z pokoju, a do chłopaka powróciło gorąco i ból głowy, które podczas rozmowy z dziewczyną jakby przycichły, lecz teraz wróciły ze zdwojoną mocą. W jednej chwili światło zaczęło go niemiłosiernie razić w oczy, więc je boleśnie zacisnął, lecz niewiele to pomogło. Lekki szum wiatru za oknem wydawał mu się krzykiem. Ból rozsadzał mu czaszkę, dobiegające zewsząd zapachy mieszały się i przyprawiały go o mdłości. Krzyk nie mógł mu przejść przed palące gardło. Usłyszany strzęp rozmowy boleśnie poranił mu uszy.
Tak, pewnie już niedługo. Ale czemu nic nie wiedzieliśmy? Przecież ten chłopak musiał... - Dźwięk otwieranych drzwi – O mój Boże... Szybko! - Krzyknął z bólu, gdy usłyszał krzyk mężczyzny. Zauważył on swoją pomyłkę i na migi rozkazał pozostałym ciszę. Ktoś silny wziął chłopaka na ręce i szybko zniósł na dół. Schody, drzwi, znowu schody... na końcu grube stalowe drzwi z zamkiem z tytanu. Wnieśli go tam i położyli na ciepłym kocu, który był najwyraźniej jedyną rzeczą w tym pomieszczeniu.
Będzie dobrze, zobaczysz, już za chwilę wszystko zrozumiesz. Rano ktoś po ciebie przyjdzie. - Chłopak zaczął z trudem łapać powietrze. - Wychodzić natychmiast! Wszyscy!
Krystian został sam. Trząsł się, całe ciało go paliło jakby przyłożono mu do skóry rozszerzone węgle. Przez malutkie zakratowane okienko zobaczył księżyc w pełni. Zrozumiał, lecz nie mógł uwierzyć. Zwijał się z bólu na podłodze, poczuł, że łamią mu się kości, by zrosnąć w dziwny sposób, a organy zaczęły zmieniać swoje miejsce. Skóra pokryła mu się czarnym jak smoła futrem. W tym momencie zdał sobie sprawę, że stoi na czterech nogach, albo raczej smukłych, sprężystych łapach. Zrobił na próbę kilka kroków i zauważył, że nie sprawia mu to żadnego kłopotu. Stwierdził, że jest w jaskini, i podszedł do gładko wypolerowanej ściany, w której mógł się przejrzeć jak w lustrze. Był wielkim, prawie dwumetrowej wysokości, czarnym, o jadowicie złotych oczach... wilkiem. Potężnym, silnym i pięknym wilkiem. („Boże, jestem wilkołakiem!!!”) Był przerażony, ale również szczęśliwy, że to wszystko się wyjaśniło. Poza tym czuł się taki wolny, czuł się sobą, choć wiedział, że to dziwne, zważywszy na to, że był wielkim drapieżnikiem. Miał dobry wzrok, ale teraz, w tej postaci liczył się słuch i węch. Bez problemu docierało do niego bicie jego serca i szelest drzew. Pobiegł w stronę szumu i z zachwytem zauważył, że jest bardzo szybki. Z każdym susem wyraźniej czuł zapach żywicy i świeżego powietrza. Wyskoczył przez coś w rodzaju wyrwy na powierzchnię, gdzie czekało już na niego pięć wilków podobnych o niego, lecz żaden nie był czarny. Z pewną dumą stwierdził, że tylko jeden z nich jest od niego większy. Właśnie ten zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i kiwnął głową z aprobatą. Pobiegł pierwszy w stronę lasu, a za nim reszta i choć byli bardzo szybcy, to Krystian nie zostawał w tyle. Drzewa zlewały się w jedno i kierował się słuchem oraz jakimś dziwnym instynktem każącym mu trzymać się stada, czy raczej sfory, jak ich w myślach nazywał. Po paru minutach byli najwyraźniej na miejscu, bo wszyscy się zatrzymali ryjąc przy okazji głębokie bruzdy w ziemi. Każdy oprócz tego, który wcześniej mu się przyglądał, pobiegł w inna stronę. Ten, najwyraźniej przywódca, został i kiwnął na niego zachęcająco głową, najwyraźniej chcąc, aby udał się z nim. Przebiegli truchtem kilkadziesiąt metrów i znowu stanęli, a wódz poruszył uszami i zaczął nasłuchiwać uważnie. Krystianowi nie zostało nic innego, tylko robić to samo. Zamknął oczy. Słyszał... szum wiatru, pohukiwanie sowy, popiskiwanie myszy, dwa bijące serca, i jeszcze coś, czego nie potrafił zidentyfikować. Skupił się na tym dźwięku. To było bicie serca, równy, silny oddech i trącenie kopytem trawy. Otworzył oczy. Wódz najwyraźniej też to usłyszał i czekał na młodego. Pobiegli w tamtą stronę prawie bezszelestnie by po chwili stanąć na skraju leśnej polany i zobaczyć dorodnego, samotnego łosia spokojnie przeżuwającego trawę. Wódz przysiadł na tylnych łapach dając szansę drugiemu. W czarnym wilku obudził się głód, władzę nad nim przejął pierwotny instynkt drapieżcy. Wiedział dokładnie, co miał robić. Zaczął się skradać, lecz gdy był już blisko łoś go usłyszał i zaczął uciekać. Łowca skoczył i powalił go na ziemię jednym uderzeniem potężnej łapy, a następnie rozszarpał pazurami gardło. Starszy wilkołak podbiegł i lekko odsłonił zęby, co zapewne było uśmiechem po wilczemu. Następnie widząc zdezorientowanie młodego, zatopił zęby w brzuchu ofiary i wyrwał kawał mięsa, by następnie je pożreć. Krystian poczuł zapach krwi i stracił resztki zahamowań. Gdy ugryzł, poczuł na języku cudowny, metaliczny smak krwi. Jedli wspólnie stojąc po dwóch stronach zwierzęcia i co chwilę trącając się nosami, aż po zakończeniu uczty zostały same kości i trochę skóry. Wrócili w miejsce, gdzie wcześniej rozdzielili się z pozostałymi. Czekała już tam na nich wilczyca ze śnieżnobiałym futrem na którym odznaczały się plamy krwi. Wódz usiadł obok niej i zaczął je zlizywać, co prawdopodobnie było oznaką czułości. W ciągu paru minut zbiegła się reszta i zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się Krystianowi, który czuł się nieco tym speszony, lecz na szczęście nie trwało to długo. Gdy wrócili skierował się w stronę wyrwy i wskoczył do jaskini. Podekscytowanie trochę go opuściło, zdał sobie sprawę, że podczas przemiany podarł na strzępy swoje ubrania. Na szczęście na kocu leżały równo złożone nowe. Swoją drogą, ciekawe kto je tu przyniósł, skoro był pewny, że mieszkańcy tego domu, czy raczej zamku są wilkołakami. Dziwne, ale o to się zapyta później, ważne, że ma co na siebie włożyć. Gdy zaczęło szarzeć poczuł znów znajome palenie skóry. Lecz tym razem zmiana była szybka i prawie bezbolesna. Ubrał się i podszedł do drzwi, które okazały się zamknięte.
No jasne.
Dziwnie się poczuł znów używając głosu, tak samo jak w ogóle ciała człowieka. Już tęsknił za tamtym ciałem, a do następnej pełni daleko. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadł pod ścianą i spróbował sobie poukładać w głowie zdarzenia ostatniego miesiąca.
Więc po pierwsze, ugryzł mnie wilkołak i teraz też jestem wilkołakiem. Po drugie, sfora to zapewne ci, którzy mnie tu zanieśli. Po trzecie, żywię się surowym mięsem popitym krwią i wcale mi to nie przeszkadza. Po czwarte, trzeba będzie jakoś zakomunikować rodzicom, że będzie znikał co miesiąc. I czy powiedzieć Rafałowi? Pewnie się mnie przestraszy i nigdy się do mnie nie odezwie. Chociaż z drugiej strony, to mój przyjaciel, więc może... - Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
Cześć Krystian. Jak tam żyjesz? - To była ta sama rudowłosa dziewczyna co wcześniej.
Eee, jakoś. I cześć.
To super. Wstawaj, idziemy na górę. No, rusz się!
Ale...
Chodź, wszystkiego się dowiesz.
Chwilę potem byli w jadalni, gdzie siedziało już przy stole pięć osób i jadło śniadanie. Uśmiechnęli się do niego przyjaźnie gdy razem z dziewczyną usiedli.
Dzień dobry Krystianie. Jak samopoczucie? („Powinienem liczyć ile razy ktoś się mnie o to zapyta. Ciekawe, czy w tydzień dojdę do tysiąca.”)
Całkiem nieźle, dziękuję.
Chciałbym przedstawić ci moją rodzinę. To jest moja żona Emilia. - Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lat i miło się uśmiechała. Miała włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu.(„To zapewne ta biała wilczyca.”) - Dalej siedzi mój syn Markus. - Chłopak, na oko dwudziestoparoletni miał czarne włosy do ramion i kilka tatuaży na ramionach. Krystian stwierdził, że jest trochę straszny. - Obok niego mój drugi syn, Arketh. - Wydawał się być mniej więcej w wieku Markusa, ale sprawiał całkowicie odmienne od brata wrażenie. Miał błękitne tęczówki i krótkie blond włosy. Po dokładniejszym spojrzeniu można było zauważyć cienką szramę na jego policzku zapewne ślad po jakiejś walce. - A obok ciebie siedzi dziewczyna Arketha, a moja przybrana córka, Lilian. - Krystian pomyślał, że to bardzo odpowiednie imię, gdyż gdy światło padało na jej czarne włosy pojawiały się na nich liliowe refleksy. - A ja jestem Martinus, ale wszyscy mi mówią wodzu, co jest co najmniej dziwne. Niestety nie potrafię ich tego oduczyć. - Zaśmiał się lekko. - Sylię już znasz. Ona jako jedyna spośród nas nie jest jeszcze wilkiem.
Miło mi was wszystkich poznać. Ale co z moim tatą?
Myśli, że jesteś w specjalnej klinice, ale będziemy musieli mu powiedzieć prawdę. Na razie zostajesz tutaj i się uczysz. Ale to po śniadaniu. Teraz smacznego.
Podczas jedzenia rozmawiał z Sylią, która mimo pierwszego wrażenia okazała się całkiem miła.
A, i mów mi Ruda.
Ok. Dlaczego mówicie na Martinusa wodzu, skoro on tego nie lubi?
Bo jest przywódcą sfory. No i lubimy go tym denerwować.
Hej, gołąbeczki! - Markus zawołał ze złośliwym uśmiechem. Odwrócili się od siebie i okazało się, że wszyscy skończyli i na nich czekają. Ruda się lekko zaróżowiła.
Młody, idziemy na trening! Dokopię ci, zobaczysz. - Chłopak był najwyraźniej wniebowzięty.
Jedziemy do lekarza.
Pomógł Krystianowi wstać i dojść do łazienki, a sam zszedł na dół zadzwonić do żony, która robiła zakupy z Aleksandrem. Wrócił dziesięć minut później i zawiązał synowi buty, bo on nie był w stanie. Potem sprowadził go do samochodu i posadził na przednim siedzeniu. Wiedział, że nie potrafi tego okazywać, ale bardzo kochał syna i zawsze starał się o niego troszczyć. Po drodze starał się wypytać go delikatnie, czy nie wziął czegoś, czego nie powinien, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Na miejscu praktycznie zaniósł go pod gabinet lekarza, który widząc jego stan przyjął go bez kolejki. Krystian niezbyt wiedział, co się wokół niego dzieje. Widział przestraszona minę ojca nad sobą oraz lekarza, który najwyraźniej nie wiedział, co robić. Po sprawdzeniu tętna był zdezorientowany, ale gdy zmierzył temperaturę już wyraźnie zbladł.
Muszę wezwać panią Selter. Jest ona specjalistką od dziwnych przypadków, na pewno wam pomoże. Ja, niestety, nic tu nie zdziałam. - Po tych słowach wyszedł. Jakieś trzy minuty później pojawiła się pani Selter. Była to wysoka blondynka o dziwnych, piwnych oczach. Miała szczupłą twarz i delikatne dłonie, lecz mimo tego roztaczała aurę siły i pewności siebie. Chłopak pomyślał, że na pewno ją polubi. Wydawała się taka znajoma, lecz był pewny, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Dziwne.
Gdy spojrzała na Krystiana, w jej pięknych tęczówkach pojawiła się iskra zrozumienia. Poprosiła starszego mężczyznę o wyjście z gabinetu i zamknięcie drzwi. Po tym usiadła na brzegu łóżka, na którym leżał Krystian i zaczęła uspokajająco gładzić jego rękę. Miała miły, przyjemny dla ucha głos.
Krystian, słyszysz mnie? Daj mi jakiś znak, cokolwiek. Mogę ci pomóc, jeżeli tylko mnie wysłuchasz. - Chłopak na znak, że słyszy ścisnął lekko jej rękę. Przynajmniej taki miał zamiar, bo wyszło z tego ledwo muśnięcie, ale wystarczyło. - Dobrze. Na początek mam do ciebie pytanie. Czy miesiąc temu zdarzyło się coś dziwnego, ktoś cię zaatakował może albo pobił? - kolejne muśnięcie. - Dziękuję. - Wzięła głęboki wdech. - Teraz ciężko ci to będzie zrozumieć, ale nie jesteś już tym, kim byłeś wcześniej. Jesteś jednym z nas, Istot Palącej Krwi, naszym bratem. Dzisiaj w nocy przejdziesz przemianę i wszystko zrozumiesz, i chociaż będzie ona bolesna i trudna, to później będzie już lepiej. Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca i zajmę się tobą, abyś nie skrzywdził nikogo, na kim ci zależy. Wiem, jak się czujesz, ale jeszcze tylko parę godzin i to się skończy, zaufaj mi.
Krystian nadal nie wiedział, co się dzieje, wręcz przeciwnie, pojawiło się więcej pytań. Ale czuł się lepiej na myśl, że jest ktoś, kto zna na nie odpowiedzi. Już nie jest sam. I z lekkim uśmiechem, zapadł w sen. Gdy się obudził, leżał na kanapie w niewielkim, ale przytulnym pokoju. Rozejrzał się uważnie i stwierdził w myślach, że jego wystrój kojarzy mu się ze starym zamkiem jakiegoś bogatego rodu. Meble były z mahoniu, a obicia krzeseł wyglądały na jedwabne. Wykończenia były ze złota, a na stole stały misternie rzeźbione kieliszki wypełnione złotym płynem. Dopiero po chwili zauważył, że nie jest sam.
Obudziłeś się w końcu. Najwyższy czas, jeszcze trochę, a wylałabym na ciebie wiadro zimnej wody.
Dziewczyna, która się do niego odezwała siedziała na jednym z tych pięknych krzeseł. Była szczupła i miała ciemnorude włosy i złote tęczówki. Gdy mówiła słuchacz mimowolnie zwracał uwagę na jej kształtne, malinowe usta. Ubrana była w zwykłe jeansy i białą koszulkę, a na lewej ręce miała cienki łańcuszek, do którego przyczepionych było kilkanaście maleńkich, srebrnych kluczyków.
Nie odpowiadaj, wiem, że nie dasz rady w tym stanie („Czemu wszyscy wiedzą co się ze mną dzieje, tylko nie ja?!”). Zaraz cię stąd zabiorą do Jamy. No i cóż, zostało mi tylko życzyć ci powodzenia.
Wyszła z pokoju, a do chłopaka powróciło gorąco i ból głowy, które podczas rozmowy z dziewczyną jakby przycichły, lecz teraz wróciły ze zdwojoną mocą. W jednej chwili światło zaczęło go niemiłosiernie razić w oczy, więc je boleśnie zacisnął, lecz niewiele to pomogło. Lekki szum wiatru za oknem wydawał mu się krzykiem. Ból rozsadzał mu czaszkę, dobiegające zewsząd zapachy mieszały się i przyprawiały go o mdłości. Krzyk nie mógł mu przejść przed palące gardło. Usłyszany strzęp rozmowy boleśnie poranił mu uszy.
Tak, pewnie już niedługo. Ale czemu nic nie wiedzieliśmy? Przecież ten chłopak musiał... - Dźwięk otwieranych drzwi – O mój Boże... Szybko! - Krzyknął z bólu, gdy usłyszał krzyk mężczyzny. Zauważył on swoją pomyłkę i na migi rozkazał pozostałym ciszę. Ktoś silny wziął chłopaka na ręce i szybko zniósł na dół. Schody, drzwi, znowu schody... na końcu grube stalowe drzwi z zamkiem z tytanu. Wnieśli go tam i położyli na ciepłym kocu, który był najwyraźniej jedyną rzeczą w tym pomieszczeniu.
Będzie dobrze, zobaczysz, już za chwilę wszystko zrozumiesz. Rano ktoś po ciebie przyjdzie. - Chłopak zaczął z trudem łapać powietrze. - Wychodzić natychmiast! Wszyscy!
Krystian został sam. Trząsł się, całe ciało go paliło jakby przyłożono mu do skóry rozszerzone węgle. Przez malutkie zakratowane okienko zobaczył księżyc w pełni. Zrozumiał, lecz nie mógł uwierzyć. Zwijał się z bólu na podłodze, poczuł, że łamią mu się kości, by zrosnąć w dziwny sposób, a organy zaczęły zmieniać swoje miejsce. Skóra pokryła mu się czarnym jak smoła futrem. W tym momencie zdał sobie sprawę, że stoi na czterech nogach, albo raczej smukłych, sprężystych łapach. Zrobił na próbę kilka kroków i zauważył, że nie sprawia mu to żadnego kłopotu. Stwierdził, że jest w jaskini, i podszedł do gładko wypolerowanej ściany, w której mógł się przejrzeć jak w lustrze. Był wielkim, prawie dwumetrowej wysokości, czarnym, o jadowicie złotych oczach... wilkiem. Potężnym, silnym i pięknym wilkiem. („Boże, jestem wilkołakiem!!!”) Był przerażony, ale również szczęśliwy, że to wszystko się wyjaśniło. Poza tym czuł się taki wolny, czuł się sobą, choć wiedział, że to dziwne, zważywszy na to, że był wielkim drapieżnikiem. Miał dobry wzrok, ale teraz, w tej postaci liczył się słuch i węch. Bez problemu docierało do niego bicie jego serca i szelest drzew. Pobiegł w stronę szumu i z zachwytem zauważył, że jest bardzo szybki. Z każdym susem wyraźniej czuł zapach żywicy i świeżego powietrza. Wyskoczył przez coś w rodzaju wyrwy na powierzchnię, gdzie czekało już na niego pięć wilków podobnych o niego, lecz żaden nie był czarny. Z pewną dumą stwierdził, że tylko jeden z nich jest od niego większy. Właśnie ten zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i kiwnął głową z aprobatą. Pobiegł pierwszy w stronę lasu, a za nim reszta i choć byli bardzo szybcy, to Krystian nie zostawał w tyle. Drzewa zlewały się w jedno i kierował się słuchem oraz jakimś dziwnym instynktem każącym mu trzymać się stada, czy raczej sfory, jak ich w myślach nazywał. Po paru minutach byli najwyraźniej na miejscu, bo wszyscy się zatrzymali ryjąc przy okazji głębokie bruzdy w ziemi. Każdy oprócz tego, który wcześniej mu się przyglądał, pobiegł w inna stronę. Ten, najwyraźniej przywódca, został i kiwnął na niego zachęcająco głową, najwyraźniej chcąc, aby udał się z nim. Przebiegli truchtem kilkadziesiąt metrów i znowu stanęli, a wódz poruszył uszami i zaczął nasłuchiwać uważnie. Krystianowi nie zostało nic innego, tylko robić to samo. Zamknął oczy. Słyszał... szum wiatru, pohukiwanie sowy, popiskiwanie myszy, dwa bijące serca, i jeszcze coś, czego nie potrafił zidentyfikować. Skupił się na tym dźwięku. To było bicie serca, równy, silny oddech i trącenie kopytem trawy. Otworzył oczy. Wódz najwyraźniej też to usłyszał i czekał na młodego. Pobiegli w tamtą stronę prawie bezszelestnie by po chwili stanąć na skraju leśnej polany i zobaczyć dorodnego, samotnego łosia spokojnie przeżuwającego trawę. Wódz przysiadł na tylnych łapach dając szansę drugiemu. W czarnym wilku obudził się głód, władzę nad nim przejął pierwotny instynkt drapieżcy. Wiedział dokładnie, co miał robić. Zaczął się skradać, lecz gdy był już blisko łoś go usłyszał i zaczął uciekać. Łowca skoczył i powalił go na ziemię jednym uderzeniem potężnej łapy, a następnie rozszarpał pazurami gardło. Starszy wilkołak podbiegł i lekko odsłonił zęby, co zapewne było uśmiechem po wilczemu. Następnie widząc zdezorientowanie młodego, zatopił zęby w brzuchu ofiary i wyrwał kawał mięsa, by następnie je pożreć. Krystian poczuł zapach krwi i stracił resztki zahamowań. Gdy ugryzł, poczuł na języku cudowny, metaliczny smak krwi. Jedli wspólnie stojąc po dwóch stronach zwierzęcia i co chwilę trącając się nosami, aż po zakończeniu uczty zostały same kości i trochę skóry. Wrócili w miejsce, gdzie wcześniej rozdzielili się z pozostałymi. Czekała już tam na nich wilczyca ze śnieżnobiałym futrem na którym odznaczały się plamy krwi. Wódz usiadł obok niej i zaczął je zlizywać, co prawdopodobnie było oznaką czułości. W ciągu paru minut zbiegła się reszta i zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się Krystianowi, który czuł się nieco tym speszony, lecz na szczęście nie trwało to długo. Gdy wrócili skierował się w stronę wyrwy i wskoczył do jaskini. Podekscytowanie trochę go opuściło, zdał sobie sprawę, że podczas przemiany podarł na strzępy swoje ubrania. Na szczęście na kocu leżały równo złożone nowe. Swoją drogą, ciekawe kto je tu przyniósł, skoro był pewny, że mieszkańcy tego domu, czy raczej zamku są wilkołakami. Dziwne, ale o to się zapyta później, ważne, że ma co na siebie włożyć. Gdy zaczęło szarzeć poczuł znów znajome palenie skóry. Lecz tym razem zmiana była szybka i prawie bezbolesna. Ubrał się i podszedł do drzwi, które okazały się zamknięte.
No jasne.
Dziwnie się poczuł znów używając głosu, tak samo jak w ogóle ciała człowieka. Już tęsknił za tamtym ciałem, a do następnej pełni daleko. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadł pod ścianą i spróbował sobie poukładać w głowie zdarzenia ostatniego miesiąca.
Więc po pierwsze, ugryzł mnie wilkołak i teraz też jestem wilkołakiem. Po drugie, sfora to zapewne ci, którzy mnie tu zanieśli. Po trzecie, żywię się surowym mięsem popitym krwią i wcale mi to nie przeszkadza. Po czwarte, trzeba będzie jakoś zakomunikować rodzicom, że będzie znikał co miesiąc. I czy powiedzieć Rafałowi? Pewnie się mnie przestraszy i nigdy się do mnie nie odezwie. Chociaż z drugiej strony, to mój przyjaciel, więc może... - Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
Cześć Krystian. Jak tam żyjesz? - To była ta sama rudowłosa dziewczyna co wcześniej.
Eee, jakoś. I cześć.
To super. Wstawaj, idziemy na górę. No, rusz się!
Ale...
Chodź, wszystkiego się dowiesz.
Chwilę potem byli w jadalni, gdzie siedziało już przy stole pięć osób i jadło śniadanie. Uśmiechnęli się do niego przyjaźnie gdy razem z dziewczyną usiedli.
Dzień dobry Krystianie. Jak samopoczucie? („Powinienem liczyć ile razy ktoś się mnie o to zapyta. Ciekawe, czy w tydzień dojdę do tysiąca.”)
Całkiem nieźle, dziękuję.
Chciałbym przedstawić ci moją rodzinę. To jest moja żona Emilia. - Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lat i miło się uśmiechała. Miała włosy w bardzo jasnym odcieniu blondu.(„To zapewne ta biała wilczyca.”) - Dalej siedzi mój syn Markus. - Chłopak, na oko dwudziestoparoletni miał czarne włosy do ramion i kilka tatuaży na ramionach. Krystian stwierdził, że jest trochę straszny. - Obok niego mój drugi syn, Arketh. - Wydawał się być mniej więcej w wieku Markusa, ale sprawiał całkowicie odmienne od brata wrażenie. Miał błękitne tęczówki i krótkie blond włosy. Po dokładniejszym spojrzeniu można było zauważyć cienką szramę na jego policzku zapewne ślad po jakiejś walce. - A obok ciebie siedzi dziewczyna Arketha, a moja przybrana córka, Lilian. - Krystian pomyślał, że to bardzo odpowiednie imię, gdyż gdy światło padało na jej czarne włosy pojawiały się na nich liliowe refleksy. - A ja jestem Martinus, ale wszyscy mi mówią wodzu, co jest co najmniej dziwne. Niestety nie potrafię ich tego oduczyć. - Zaśmiał się lekko. - Sylię już znasz. Ona jako jedyna spośród nas nie jest jeszcze wilkiem.
Miło mi was wszystkich poznać. Ale co z moim tatą?
Myśli, że jesteś w specjalnej klinice, ale będziemy musieli mu powiedzieć prawdę. Na razie zostajesz tutaj i się uczysz. Ale to po śniadaniu. Teraz smacznego.
Podczas jedzenia rozmawiał z Sylią, która mimo pierwszego wrażenia okazała się całkiem miła.
A, i mów mi Ruda.
Ok. Dlaczego mówicie na Martinusa wodzu, skoro on tego nie lubi?
Bo jest przywódcą sfory. No i lubimy go tym denerwować.
Hej, gołąbeczki! - Markus zawołał ze złośliwym uśmiechem. Odwrócili się od siebie i okazało się, że wszyscy skończyli i na nich czekają. Ruda się lekko zaróżowiła.
Młody, idziemy na trening! Dokopię ci, zobaczysz. - Chłopak był najwyraźniej wniebowzięty.
2 Miłość wbrew nienawiści
Trzy tygodnie minęły podobnie. Krystian zauważył, że coraz lepiej idzie mu nauka, tak jakby jego umysł stał się nagle bardziej przejrzysty i sprawny. Poprawiła się też jego kondycja, więc wuef przestał być taką katorgą jak wcześniej. Przynajmniej tak było do tego dnia.
Chłopak obudził się czując ból w klatce piersiowej, z trudem łapał powietrze. Dopiero po paru minutach zdołał się uspokoić i w miarę normalnie oddychać.
„Co się ze mną do cholery dzieje?!” Wstał powoli i gdy się ubrał zszedł na śniadanie. Olek jak zwykle był w centrum zainteresowania rodziców.
Tak, idę dzisiaj na rozmowę kwalifikacyjną. Nie, wcale się nie denerwuję, jestem przygotowany, no i jestem na pewno najlepszym kandydatem.
Dobrze, że nie pożałowaliśmy na kurs dla ciebie, „a, to dlatego mam ostatnio niższe kieszonkowe, pomyślał gorzko Krystian” teraz możemy już tylko kupić ci prezent z okazji zdobycia pierwszej pracy, i to na jakim stanowisku! - matka chłopców była wyraźnie wniebowzięta.
Dokładnie, zastępca dyrektora do spraw marketingu w firmie informatycznej to miejsce dla mnie. Przecież chyba nie wyobrażaliście mnie sobie układającego towar w sklepie albo roznoszącego ulotki, jak większość moich rówieśników. To nie moje progi.
Ależ oczywiście, kochanie, i myślę, że z twoimi umiejętnościami już niedługo awansujesz, prawda? - zwróciła się do męża czytającego gazetę. Młodszy z chłopaków był pewny, że nie wiedział, o co go zapytała.
Na pewno masz rację. Krystian, rusz się!
Tak tato, już idę. - podniósł się nawet nie próbując ukryć swojej niechęci, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi. Parę minut później rozmawiał już z Rafałem w autobusie.
Wyobrażasz sobie?! Już mówią, jakby został co najmniej właścicielem tej firmy, a on nawet jeszcze nie dostał tej pracy!
Głupi maminsynek, tyle ci powiem. Źle spałeś, jesteś blady jak jakiś wampir albo nasza matematyczka. - zaśmiał się pod nosem z własnego dowcipu.
A nie wiem, ale to nic. Co do matematyczki, to wydaje mi się, że wspominała coś o jakimś sprawdzianie, czy mi się wydaje?
Żartujesz, prawda? Na pewno, bo klasówka jest dzisiaj. Prawda? - Krystian uderzył się w czoło. Zapomniał.
Godzinę później siedział w ławce i wpatrywał się tępo w kartkę. Wiedza nagle postanowiła ulecieć z jego głowy i zostawić go na pastwę potęg i pierwiastków. Zaczął modlić się w myślach o cud. Nagle cyfry zaczęły mu się zlewać w jedno, a cały świat wirować mu przed oczami. Kręciło mu się w głowie, tak samo jak rano.
Rostowski! Co ci jest?
Słabo mi, proszę pani. Mogę wyjść na chwilę odetchnąć? - nauczycielka najwyraźniej nie była zachwycona tym pomysłem.
No dobrze, ale zaraz masz wracać i pisać klasówkę. Marciniak, idź z nim.
Rafał popatrzył na przyjaciela zdziwiony, lecz zaraz wziął go pod ramię i razem wyszli na korytarz odprowadzani spojrzeniami całej klasy. A przynajmniej tych, którzy nie wykorzystali zamieszania na ściąganie.
Kryśka, naćpałeś się czegoś czy co? Masz przekrwione oczy. Przyznaj się nikomu nie powiem.
Niczego nie brałem, weź się ogarnij. To z przemęczenia, tyle nam ostatnio dowalili, sam rozumiesz. - Rafał nie wyglądał na przekonanego, ale widząc stan kumpla nie naciskał.
Okej, jak już ci lepiej to wracajmy. I lepiej uważaj, żeby żaden nauczyciel się ci nie przyglądał, bo ich tak łatwo nie zbędziesz i zaczną coś podejrzewać. Wiesz jacy oni są. - Krystian pokiwał głową i wrócili na salę. Otępienie trochę zelżało i był w stanie napisać choć trochę. Nie liczył jednak na dobrą ocenę.
Przez resztę lekcji był zmęczony, i gdy w końcu znalazł się w swoim pokoju dziękował za to wszystkim bogom. Niestety jego szczęście nie trwało długo, bo zaraz przyszli jego rodzice wraz z Olkiem. Nieśli wielki tort czekoladowy posypany orzechami. Oznaczało to tylko jedno.
Kochanie, jestem z ciebie taka dumna. Zawsze wiedziałam, że daleko zajdziesz. Siadaj, pewnie jesteś zmęczony, a ja pokroję tort. - Olek uśmiechał się w wyższością. Mama chłopców zaszczyciła młodszego syna przelotnym spojrzeniem.
Krystian, umyj ręce i nakryj do stołu. Dzisiaj twój brat ma wielki dzień, więc się zachowuj. Zrozumiano?
Jasne. - Gdy już wszystko było gotowe zmusił się do niemrawych gratulacji, lecz myślał, że zaraz uderzy brata i zetrze mu tę minę w stylu „Nigdy nie będziesz tak dobry jak ja” z twarzy.
Gdy zobaczył kawałek ciasta na swoim talerzu, zrobiło mu się niedobrze. A przecież zawsze kochał czekoladę. Pomyślał, że to przez to, że to tort Aleksandra.
Nie jestem głodny. Chyba pójdę do pokoju.
Jak chcesz. - tata nawet na niego nie spojrzał.
„Co się ze mną dzieje, do cholery?! Czemu mi tak gorąco, czemu mam mroczki przed oczami, i czemu nie mogę nawet patrzeć na jedzenie?! Cholera!” Położył się na łóżku i prawie natychmiast zasnął. Rzucał się we śnie i krzyczał w poduszkę. Gdy mama obudziła go wołaniem na kolację, na samą myśl o jedzeniu dostał zawrotów głowy. Odkrzyknął słabym głosem, że nie jest głodny. Jego tata przyszedł dowiedzieć się, co się dzieje, lecz Krystian nie chciał z nim rozmawiać, więc odpuścił, ale widać było, że się martwi. W nocy było jeszcze gorzej, budził się i zasypiał co chwilę, piekły go oczy, a dłonie strasznie swędziały. Zaczął czuć dziwny głód, chciało mu się czegoś, ale nie miał pojęcia czego. Od zapachów chciało mu się wymiotować, czuł, jakby jego płuca miały się rozerwać, a skóra paliła. Spał tylko dwie godziny, lecz sen nie przyniósł wytchnienia, wręcz przeciwnie, miał same koszmary. Rano wpadające przez okno słońce raziło go jakby do szyby przyłożono laser, a ćwierkanie ptaków rozsadzało mu czaszkę. Jedynym pozytywem było to, że była sobota i nie trzeba iść do szkoły. Jednak Krystian nie był w stanie o tym myśleć, czuł się jak wrak człowieka. W tej chwili chciał, żeby ktoś usiadł obok i wytłumaczył, co się dzieje. Ktokolwiek. Ale nikogo nie było.
Chłopak obudził się czując ból w klatce piersiowej, z trudem łapał powietrze. Dopiero po paru minutach zdołał się uspokoić i w miarę normalnie oddychać.
„Co się ze mną do cholery dzieje?!” Wstał powoli i gdy się ubrał zszedł na śniadanie. Olek jak zwykle był w centrum zainteresowania rodziców.
Tak, idę dzisiaj na rozmowę kwalifikacyjną. Nie, wcale się nie denerwuję, jestem przygotowany, no i jestem na pewno najlepszym kandydatem.
Dobrze, że nie pożałowaliśmy na kurs dla ciebie, „a, to dlatego mam ostatnio niższe kieszonkowe, pomyślał gorzko Krystian” teraz możemy już tylko kupić ci prezent z okazji zdobycia pierwszej pracy, i to na jakim stanowisku! - matka chłopców była wyraźnie wniebowzięta.
Dokładnie, zastępca dyrektora do spraw marketingu w firmie informatycznej to miejsce dla mnie. Przecież chyba nie wyobrażaliście mnie sobie układającego towar w sklepie albo roznoszącego ulotki, jak większość moich rówieśników. To nie moje progi.
Ależ oczywiście, kochanie, i myślę, że z twoimi umiejętnościami już niedługo awansujesz, prawda? - zwróciła się do męża czytającego gazetę. Młodszy z chłopaków był pewny, że nie wiedział, o co go zapytała.
Na pewno masz rację. Krystian, rusz się!
Tak tato, już idę. - podniósł się nawet nie próbując ukryć swojej niechęci, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi. Parę minut później rozmawiał już z Rafałem w autobusie.
Wyobrażasz sobie?! Już mówią, jakby został co najmniej właścicielem tej firmy, a on nawet jeszcze nie dostał tej pracy!
Głupi maminsynek, tyle ci powiem. Źle spałeś, jesteś blady jak jakiś wampir albo nasza matematyczka. - zaśmiał się pod nosem z własnego dowcipu.
A nie wiem, ale to nic. Co do matematyczki, to wydaje mi się, że wspominała coś o jakimś sprawdzianie, czy mi się wydaje?
Żartujesz, prawda? Na pewno, bo klasówka jest dzisiaj. Prawda? - Krystian uderzył się w czoło. Zapomniał.
Godzinę później siedział w ławce i wpatrywał się tępo w kartkę. Wiedza nagle postanowiła ulecieć z jego głowy i zostawić go na pastwę potęg i pierwiastków. Zaczął modlić się w myślach o cud. Nagle cyfry zaczęły mu się zlewać w jedno, a cały świat wirować mu przed oczami. Kręciło mu się w głowie, tak samo jak rano.
Rostowski! Co ci jest?
Słabo mi, proszę pani. Mogę wyjść na chwilę odetchnąć? - nauczycielka najwyraźniej nie była zachwycona tym pomysłem.
No dobrze, ale zaraz masz wracać i pisać klasówkę. Marciniak, idź z nim.
Rafał popatrzył na przyjaciela zdziwiony, lecz zaraz wziął go pod ramię i razem wyszli na korytarz odprowadzani spojrzeniami całej klasy. A przynajmniej tych, którzy nie wykorzystali zamieszania na ściąganie.
Kryśka, naćpałeś się czegoś czy co? Masz przekrwione oczy. Przyznaj się nikomu nie powiem.
Niczego nie brałem, weź się ogarnij. To z przemęczenia, tyle nam ostatnio dowalili, sam rozumiesz. - Rafał nie wyglądał na przekonanego, ale widząc stan kumpla nie naciskał.
Okej, jak już ci lepiej to wracajmy. I lepiej uważaj, żeby żaden nauczyciel się ci nie przyglądał, bo ich tak łatwo nie zbędziesz i zaczną coś podejrzewać. Wiesz jacy oni są. - Krystian pokiwał głową i wrócili na salę. Otępienie trochę zelżało i był w stanie napisać choć trochę. Nie liczył jednak na dobrą ocenę.
Przez resztę lekcji był zmęczony, i gdy w końcu znalazł się w swoim pokoju dziękował za to wszystkim bogom. Niestety jego szczęście nie trwało długo, bo zaraz przyszli jego rodzice wraz z Olkiem. Nieśli wielki tort czekoladowy posypany orzechami. Oznaczało to tylko jedno.
Kochanie, jestem z ciebie taka dumna. Zawsze wiedziałam, że daleko zajdziesz. Siadaj, pewnie jesteś zmęczony, a ja pokroję tort. - Olek uśmiechał się w wyższością. Mama chłopców zaszczyciła młodszego syna przelotnym spojrzeniem.
Krystian, umyj ręce i nakryj do stołu. Dzisiaj twój brat ma wielki dzień, więc się zachowuj. Zrozumiano?
Jasne. - Gdy już wszystko było gotowe zmusił się do niemrawych gratulacji, lecz myślał, że zaraz uderzy brata i zetrze mu tę minę w stylu „Nigdy nie będziesz tak dobry jak ja” z twarzy.
Gdy zobaczył kawałek ciasta na swoim talerzu, zrobiło mu się niedobrze. A przecież zawsze kochał czekoladę. Pomyślał, że to przez to, że to tort Aleksandra.
Nie jestem głodny. Chyba pójdę do pokoju.
Jak chcesz. - tata nawet na niego nie spojrzał.
„Co się ze mną dzieje, do cholery?! Czemu mi tak gorąco, czemu mam mroczki przed oczami, i czemu nie mogę nawet patrzeć na jedzenie?! Cholera!” Położył się na łóżku i prawie natychmiast zasnął. Rzucał się we śnie i krzyczał w poduszkę. Gdy mama obudziła go wołaniem na kolację, na samą myśl o jedzeniu dostał zawrotów głowy. Odkrzyknął słabym głosem, że nie jest głodny. Jego tata przyszedł dowiedzieć się, co się dzieje, lecz Krystian nie chciał z nim rozmawiać, więc odpuścił, ale widać było, że się martwi. W nocy było jeszcze gorzej, budził się i zasypiał co chwilę, piekły go oczy, a dłonie strasznie swędziały. Zaczął czuć dziwny głód, chciało mu się czegoś, ale nie miał pojęcia czego. Od zapachów chciało mu się wymiotować, czuł, jakby jego płuca miały się rozerwać, a skóra paliła. Spał tylko dwie godziny, lecz sen nie przyniósł wytchnienia, wręcz przeciwnie, miał same koszmary. Rano wpadające przez okno słońce raziło go jakby do szyby przyłożono laser, a ćwierkanie ptaków rozsadzało mu czaszkę. Jedynym pozytywem było to, że była sobota i nie trzeba iść do szkoły. Jednak Krystian nie był w stanie o tym myśleć, czuł się jak wrak człowieka. W tej chwili chciał, żeby ktoś usiadł obok i wytłumaczył, co się dzieje. Ktokolwiek. Ale nikogo nie było.
1 Miłość wbrew nienawiści
Jasne. Po prostu musiał się spóźnić na ostatni autobus i wracać na piechotę do domu o dziewiątej w nocy. Przynajmniej nie padało, chociaż z jego szczęściem pewnie będzie oberwanie chmury. Bo los bardzo lubi mu robić wszystko na złość. Rany, ale rodzice będą wkurzeni...
Szelest. Jakiś cień przesunął pod ścianą. Drgnął. Eh, to pewnie jakiś bezpański kot pląta się po zmroku i wyjada z śmietników. Jest przewrażliwiony.
Czerwone oczy wyłoniły się z mroku. Błysk zębów.
Powoli rozchyla powieki, ostre poranne światło razi oczy. Zwleka się z łóżka i idzie do łazienki. „Jak się tu znalazłem? Nic nie pamiętam. O nie, pewnie się upiłem i kumple mnie przywieźli. Tata mnie zabije, jak zobaczy że mam kaca.” Przetarł dłonią zaparowane lustro. Zamarł.
Jego tęczówki pociemniały, były prawie czarne, włosy wydłuzyły się parę centymetrów, a on jakoś, podrósł? Chociaż to może dzieki, temu, że przestał się garbić. Ale jak to możliwe? „Pewnie nie zauważyłem tego, nie zwracam uwagi na wygląd. A u fryzjera tez jakiś czas nie byłem.” Ale dobrze wiedział, że to nieprawda, że coś się stało tej nocy.
Krystian, pospiesz się, bo się spóźnisz do szkoły. Jedziemy dzisiaj z Olkiem kupić mu garnitur, więc nas nie będzie jak wrócisz. Twój brat musi elegancko wyglądać na odebraniu nagrody.
Aleksander, jego „idealny” starszy brat. Wiecznie tylko „A Olek w twoim wieku to, a Olek tamto...” Straszne. Jakby jego tu nie było. Nikt też nie zauważyl zmian.
Skończył śniadanie i wyszedł na dwór. W dwie minuty był na przystanku autobusowym. Autobusowym? Coś mu świta, coś złego się zdarzyło poprzedniego wieczora. Było ciemno, a on...
Kryśka! - z rozmyślań wyrwał go głos jego najlepszego kumpla – coś ty taki zaspany? Dzisiaj mecz!
No tak, Rafał, zagorzały fan piłki nożnej. Potrafił godzinami opowiadać o róznych klubach i roztrząsać taktyki. A Krystian... on raczej nie był zbyt wysportowany, prawdę powiedziawszy był okropną łamagą, co przy każdej nadarzającej się okazji ich nauczyciel wuefu dobitnie udowadniał. Ale czego się nie robi dla przyjaźni?
Tak, już nie mogę się doczekać. Jak myślisz, kto wygra? - Tyle wystarczy, aby Rafał czuł się wysłuchany i zaczął opowiadać o poszczególnych zawodnikach przez najbliższe trzy godziny.
Krystian westchnął w duchu, bo nauczycielka historii zaczęła odpytywanie, a on, oczywiście zapomniał się nauczyć. Rozejrzał się po klasie, na twarzy każdego widniała mina „Tylko Nie Ja”. Pani Falecka zauważyła jego spojrzenie.
Rostowski! Gdzie, według mitologii greckiej znajdowała się kuźnia Hefajstosa?
Przecież gdzieś o tym słyszał. W Troi? Na Olimpie? Już po nim.
W kraterze Etny proszę pani. - odpowiedź popłynęła automatycznie, jakby to mówił ktoś inny. Nauczycielka wyglądała na zdziwioną.
Co tam wykuwano?
Pioruny dla Zeusa, proszę pani.
Kto pomagał Hefajstosowi?
Cyklopi, proszę pani.
Gdzie była uwięziona reszta cyklopów?
W Tartarze, proszę pani.
Hm, no dobrze, coś tam umiesz. Siadaj.
Nie obchodziły go spojrzenia rzucane w jego stronę, schował twarz w dłonie i zastanowił się nad tym, co się stało. Niby nic, ktoś mu to kiedyś mówił, ale on to już dawno zapomniał. Jak to się stało, że nagle go olśniło? Dziwne.
Stary, to było niesamowite, ale ją zagiąłeś! A wiesz, przypomniało mi się jak raz Luis Suarez, wiesz który, zaskoczył wszystkich i podczas półfinałów...
Dzwonek go uratował przed wysłuchaniem długiej tyrady na temat piłkarza, o którym słyszał pierwszy raz w życiu. Chociaż, gdy przypomniał sobie, jaką mają ostatnią lekcję, to wolałby jednak słuchać. Jednym słowem, wuef.
Stawać w szeregu i wybieramy drużyny! Gramy dzisiaj w kosza!
No cudnie. Jak nic złamie sobie rękę twardą piłką albo, co gorsza, przez niego przegrają. Został wybrany ostatni.
Piłka leciała w jego stronę. O nie, zaraz znowu się zbłaźni. Kto normalny rzuca do niego, i to na środku boiska?! Te przemyślenia zajęły mu zaledwie ułamek sekundy. W następnym złapał pewnie piłkę, kozioł, wyskok, rzut... trafił. Naprawdę trafił. Drużyna spojrzała na niego zdumiona. W końcu ciszę przerwał Rafał.
Kryśka, dobrze! - pokazał mu uniesiony kciuk i pobiegł po piłkę.
W domu poszedł do łazienki i wszedł pod prysznic. Musiał się odstresować po tym wszystkim. Nagle poczuł ból w karku. Podszedł do lustra i zobaczył lekko zaróżowione blizny, jakby po batach, albo może, pazurach. Tylko skąd on to ma? Nie przypominał sobie, aby pogryzł go jakiś pies, albo żeby wpadł w jakieś zarośla, Chociaż, niezbyt pamiętał, co się działo poprzedniego wieczora, całkiem możliwe że po pijaku się gdzieś wywrócił i podrapał. Nie ma co się przejmować, trzeba tylko pilnować, żeby rodzice nic nie zauważyli, bo będzie miał niemałe kłopoty. Zszedł na dół i wstawił wodę na herbatę. Drzwi otworzyły się i weszła jego rodzinka. Rodzice byli najwyraźniej podekscytowani, a Olek niósł w rękach zafoliowany garnitur i uśmiechał się z pobłażaniem.
Co tam w szkole?
Trafiłem do kosza na wuefie i dobrze odpowiedziałem na historii.
E tam, twój brat w twoim wieku był kapitanem drużyny, a w szkole miał same piątki. Postarałbyś się bardziej.
W nocy źle spał. Dręczyły go koszmary o czerwonych oczach wyłaniających się z mroku.
Szelest. Jakiś cień przesunął pod ścianą. Drgnął. Eh, to pewnie jakiś bezpański kot pląta się po zmroku i wyjada z śmietników. Jest przewrażliwiony.
Czerwone oczy wyłoniły się z mroku. Błysk zębów.
Powoli rozchyla powieki, ostre poranne światło razi oczy. Zwleka się z łóżka i idzie do łazienki. „Jak się tu znalazłem? Nic nie pamiętam. O nie, pewnie się upiłem i kumple mnie przywieźli. Tata mnie zabije, jak zobaczy że mam kaca.” Przetarł dłonią zaparowane lustro. Zamarł.
Jego tęczówki pociemniały, były prawie czarne, włosy wydłuzyły się parę centymetrów, a on jakoś, podrósł? Chociaż to może dzieki, temu, że przestał się garbić. Ale jak to możliwe? „Pewnie nie zauważyłem tego, nie zwracam uwagi na wygląd. A u fryzjera tez jakiś czas nie byłem.” Ale dobrze wiedział, że to nieprawda, że coś się stało tej nocy.
Krystian, pospiesz się, bo się spóźnisz do szkoły. Jedziemy dzisiaj z Olkiem kupić mu garnitur, więc nas nie będzie jak wrócisz. Twój brat musi elegancko wyglądać na odebraniu nagrody.
Aleksander, jego „idealny” starszy brat. Wiecznie tylko „A Olek w twoim wieku to, a Olek tamto...” Straszne. Jakby jego tu nie było. Nikt też nie zauważyl zmian.
Skończył śniadanie i wyszedł na dwór. W dwie minuty był na przystanku autobusowym. Autobusowym? Coś mu świta, coś złego się zdarzyło poprzedniego wieczora. Było ciemno, a on...
Kryśka! - z rozmyślań wyrwał go głos jego najlepszego kumpla – coś ty taki zaspany? Dzisiaj mecz!
No tak, Rafał, zagorzały fan piłki nożnej. Potrafił godzinami opowiadać o róznych klubach i roztrząsać taktyki. A Krystian... on raczej nie był zbyt wysportowany, prawdę powiedziawszy był okropną łamagą, co przy każdej nadarzającej się okazji ich nauczyciel wuefu dobitnie udowadniał. Ale czego się nie robi dla przyjaźni?
Tak, już nie mogę się doczekać. Jak myślisz, kto wygra? - Tyle wystarczy, aby Rafał czuł się wysłuchany i zaczął opowiadać o poszczególnych zawodnikach przez najbliższe trzy godziny.
Krystian westchnął w duchu, bo nauczycielka historii zaczęła odpytywanie, a on, oczywiście zapomniał się nauczyć. Rozejrzał się po klasie, na twarzy każdego widniała mina „Tylko Nie Ja”. Pani Falecka zauważyła jego spojrzenie.
Rostowski! Gdzie, według mitologii greckiej znajdowała się kuźnia Hefajstosa?
Przecież gdzieś o tym słyszał. W Troi? Na Olimpie? Już po nim.
W kraterze Etny proszę pani. - odpowiedź popłynęła automatycznie, jakby to mówił ktoś inny. Nauczycielka wyglądała na zdziwioną.
Co tam wykuwano?
Pioruny dla Zeusa, proszę pani.
Kto pomagał Hefajstosowi?
Cyklopi, proszę pani.
Gdzie była uwięziona reszta cyklopów?
W Tartarze, proszę pani.
Hm, no dobrze, coś tam umiesz. Siadaj.
Nie obchodziły go spojrzenia rzucane w jego stronę, schował twarz w dłonie i zastanowił się nad tym, co się stało. Niby nic, ktoś mu to kiedyś mówił, ale on to już dawno zapomniał. Jak to się stało, że nagle go olśniło? Dziwne.
Stary, to było niesamowite, ale ją zagiąłeś! A wiesz, przypomniało mi się jak raz Luis Suarez, wiesz który, zaskoczył wszystkich i podczas półfinałów...
Dzwonek go uratował przed wysłuchaniem długiej tyrady na temat piłkarza, o którym słyszał pierwszy raz w życiu. Chociaż, gdy przypomniał sobie, jaką mają ostatnią lekcję, to wolałby jednak słuchać. Jednym słowem, wuef.
Stawać w szeregu i wybieramy drużyny! Gramy dzisiaj w kosza!
No cudnie. Jak nic złamie sobie rękę twardą piłką albo, co gorsza, przez niego przegrają. Został wybrany ostatni.
Piłka leciała w jego stronę. O nie, zaraz znowu się zbłaźni. Kto normalny rzuca do niego, i to na środku boiska?! Te przemyślenia zajęły mu zaledwie ułamek sekundy. W następnym złapał pewnie piłkę, kozioł, wyskok, rzut... trafił. Naprawdę trafił. Drużyna spojrzała na niego zdumiona. W końcu ciszę przerwał Rafał.
Kryśka, dobrze! - pokazał mu uniesiony kciuk i pobiegł po piłkę.
W domu poszedł do łazienki i wszedł pod prysznic. Musiał się odstresować po tym wszystkim. Nagle poczuł ból w karku. Podszedł do lustra i zobaczył lekko zaróżowione blizny, jakby po batach, albo może, pazurach. Tylko skąd on to ma? Nie przypominał sobie, aby pogryzł go jakiś pies, albo żeby wpadł w jakieś zarośla, Chociaż, niezbyt pamiętał, co się działo poprzedniego wieczora, całkiem możliwe że po pijaku się gdzieś wywrócił i podrapał. Nie ma co się przejmować, trzeba tylko pilnować, żeby rodzice nic nie zauważyli, bo będzie miał niemałe kłopoty. Zszedł na dół i wstawił wodę na herbatę. Drzwi otworzyły się i weszła jego rodzinka. Rodzice byli najwyraźniej podekscytowani, a Olek niósł w rękach zafoliowany garnitur i uśmiechał się z pobłażaniem.
Co tam w szkole?
Trafiłem do kosza na wuefie i dobrze odpowiedziałem na historii.
E tam, twój brat w twoim wieku był kapitanem drużyny, a w szkole miał same piątki. Postarałbyś się bardziej.
W nocy źle spał. Dręczyły go koszmary o czerwonych oczach wyłaniających się z mroku.
piątek, 25 października 2013
Posłanniczka
Wiedźmin zatrzymał się w karczmie "Pod Krasnoludzkim Toporem", która znana była z oryginalnych gości. Zatrzymywali się tutaj rycerze, włóczędzy, trubadurowie, kapłani, uczeni, kupcy i cała reszta ludzi przejeżdżających traktem. Geralt jadł gorącą zupę i obserwował uważnie grupę wieszczek siedzących nieopodal. Były obwieszone naszyjnikami z kości, koralikami, drewnianymi figurkami i kolorowymi piórkami. Był zmęczony długą drogą i szukaniem pracy. Ostatnio potworów tak jakby ubyło
- Mogę się przysiąść? - Do jego stolika podeszła kobieta w kapturze. Gdy skinął głową usiadła obok niego z dziwnym skrzypieniem. Geralt zmierzył ją spojrzeniem, lecz w półmroku panującym w sali tego nie zauważyła. Po chwili karczmarz przyniósł jej zupę, lecz ona jej nawet nie tknęła.
- Czarny wilk wyje o północy... - Geralt odpowiedział instynktownie, tak jak mu wpajano.
- Gdy czuje oddech śmierci na karku. Jesteś posłanniczką?
- Tak. Wesemir przesyła pozdrowienia. Mówi: Siedliszcze potrzebuje uczniów, użyj Prawa Niespodzianki. Znajdź ucznia i przyprowadź do Twierdzy Wschodniego Morza. Uważaj.
- To wszystko? - Posłanniczka potwierdziła. Geralt wyciągnął dłoń w jej strony i wyszeptał
- A wiec zapomnij w imię Cechu Wilka. Kobieta zamrugała parę razy, lecz widać było, że usuwanie wspomnień to dla niej nic nowego. Uśmiechnęła się.
- Przekazałam wiadomość? - Skinął głową. - To dobrze. Mam coś przekazać?
- Nie, nie trzeba. Byłaś u innych? - Spotkałam Coena w Tresengardzie. Nieźle zarobił na żezluzgu.
- A reszta?
- Jeszcze nie. Ale się wybieram. Posłanniczki miały specjalny dar, dzięki któremu znajdywały tego, do kogo miały wiadomość. Cieszyły się powszechnym szacunkiem. - Muszę najpierw odpocząć i nabrać sił. Wiesz, te usuwanie wspomnień... Nie jest zbyt przyjemne. - Skończyła jeść i wstała. Wyszli razem na dwór, wsiadła na konia i wzięła głęboki wdech. - Miło było cie widzieć. Po raz któryś? - Skinął głową, juz trzeci raz tego wieczoru. - Do zobaczenia. - Wyciągnął rękę i uśmiechnął się przepraszająco.
- A więc zapomnij w imię cechu wilka. Kładąc się spać rozmyślał nad losem posłanniczek. Usuwali wiadomości, a potem wspomnienia o spotkaniu. Teoretycznie wystarczyłoby to zrobić tylko raz, przy pożegnaniu, ale tak jest bezpieczniej. Według niego zahacza to o paranoję. Zasnął. Rano zaczął się zastanawiać nad zadaniem. Potrzebuje potwora. Natychmiast. Ale tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło.
- Panie wiedźmin! - Karczmarz podszedł do niego. w rękach trzymał dwa kufle piwa. Jeden postawił przed Geraltem. - Pijcie, nie będziemy gadać na suche gardło. Jest sprawa, mam mało klientów. Te paskudne wieszczki rozpuściły plotkę, że na trakcie panoszy się szyszymora. Wątpię czy to prawda, ale one zawsze chcą być uważane za mądrzejsze od innych. To inną drogą. Wielu uwierzyło i teraz większość jeździ Szlakiem Północnym. Tylko jak się komuś spieszy to tędy. Ja dobrze zapłacę, tylko niech pan ukatrupi bestię. Idealnie. Wracający do domów ojcowie byli jakby zrządzeniem losu. Jakby przeznaczenie chciało mu pomóc w znalezieniu chłopca.
- Mogę się przysiąść? - Do jego stolika podeszła kobieta w kapturze. Gdy skinął głową usiadła obok niego z dziwnym skrzypieniem. Geralt zmierzył ją spojrzeniem, lecz w półmroku panującym w sali tego nie zauważyła. Po chwili karczmarz przyniósł jej zupę, lecz ona jej nawet nie tknęła.
- Czarny wilk wyje o północy... - Geralt odpowiedział instynktownie, tak jak mu wpajano.
- Gdy czuje oddech śmierci na karku. Jesteś posłanniczką?
- Tak. Wesemir przesyła pozdrowienia. Mówi: Siedliszcze potrzebuje uczniów, użyj Prawa Niespodzianki. Znajdź ucznia i przyprowadź do Twierdzy Wschodniego Morza. Uważaj.
- To wszystko? - Posłanniczka potwierdziła. Geralt wyciągnął dłoń w jej strony i wyszeptał
- A wiec zapomnij w imię Cechu Wilka. Kobieta zamrugała parę razy, lecz widać było, że usuwanie wspomnień to dla niej nic nowego. Uśmiechnęła się.
- Przekazałam wiadomość? - Skinął głową. - To dobrze. Mam coś przekazać?
- Nie, nie trzeba. Byłaś u innych? - Spotkałam Coena w Tresengardzie. Nieźle zarobił na żezluzgu.
- A reszta?
- Jeszcze nie. Ale się wybieram. Posłanniczki miały specjalny dar, dzięki któremu znajdywały tego, do kogo miały wiadomość. Cieszyły się powszechnym szacunkiem. - Muszę najpierw odpocząć i nabrać sił. Wiesz, te usuwanie wspomnień... Nie jest zbyt przyjemne. - Skończyła jeść i wstała. Wyszli razem na dwór, wsiadła na konia i wzięła głęboki wdech. - Miło było cie widzieć. Po raz któryś? - Skinął głową, juz trzeci raz tego wieczoru. - Do zobaczenia. - Wyciągnął rękę i uśmiechnął się przepraszająco.
- A więc zapomnij w imię cechu wilka. Kładąc się spać rozmyślał nad losem posłanniczek. Usuwali wiadomości, a potem wspomnienia o spotkaniu. Teoretycznie wystarczyłoby to zrobić tylko raz, przy pożegnaniu, ale tak jest bezpieczniej. Według niego zahacza to o paranoję. Zasnął. Rano zaczął się zastanawiać nad zadaniem. Potrzebuje potwora. Natychmiast. Ale tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło.
- Panie wiedźmin! - Karczmarz podszedł do niego. w rękach trzymał dwa kufle piwa. Jeden postawił przed Geraltem. - Pijcie, nie będziemy gadać na suche gardło. Jest sprawa, mam mało klientów. Te paskudne wieszczki rozpuściły plotkę, że na trakcie panoszy się szyszymora. Wątpię czy to prawda, ale one zawsze chcą być uważane za mądrzejsze od innych. To inną drogą. Wielu uwierzyło i teraz większość jeździ Szlakiem Północnym. Tylko jak się komuś spieszy to tędy. Ja dobrze zapłacę, tylko niech pan ukatrupi bestię. Idealnie. Wracający do domów ojcowie byli jakby zrządzeniem losu. Jakby przeznaczenie chciało mu pomóc w znalezieniu chłopca.
niedziela, 29 września 2013
podstęp
Jaskier wrócił ledwo trzymając się na nogach. Ledwo zarejestrował fakt, że jego przyjaciel już wrócił i śpi jak zabity. Sam padł na posłanie ze słomy i przestał myśleć o czymkolwiek. Geraltowi śniła się piękność o kruczoczarnych włosach, Yennefer, bo to była ona, stała nad brzegiem morza. Znał te okolice, to Wyspy Skeillige, część Cintry. Wiatr poruszał jej niesfornymi kosmykami, które oplatały jej idealną twarz. Czarne oczy jak zawsze były zimne, przywodziły na myśl drzwi, których się nie powinno otwierać. W pewnej chwili podbiegła do niej dziewczynka, najwyżej dziesięcioletnia. Miała jasne włosy o niespotykanym odcieniu i wielkie, zielone oczy. Powoli, jakby niepewnie przytuliła się do czarodziejki i wyszeptała:
- Ale pani będzie ze mną, pani Yennefer, nie zniknie pani? Tak jak oni...- Zapatrzyła się smutno w wodę.
- Oczywiście, Niespodzianko. Muszę tylko coś załatwić, a potem się spotkamu. A na razie idź do wujka Craicha, razem pojedziecie do Cintry.
- Ale ja nie chcę! Chcę być z panią, pani Yennefer. Ja... ja się boję wracać. Tam będzie zło, czuję to.
- Ależ się niczym nie martw. Twoja babcia, Calanthe, nie bez powodu jest nazywana Lwicą Północy. Będziesz u niej bezpieczna.
- Dobrze pani Yennefer. Pewnie po prostu jestem zmęczona i plotę bzdury. Czarodziejka uścisnęła rękę dziewczynki, po czym w nagłym odruchu czułości przygarnęła ją do siebie i pogłaskała pieszczotliwie po włosach. Wiedźmin obudził się. Ten sen był dziwny, a przy tym taki realistyczny. Pomyślał, że to pewnie przez eliksiry i wpływ tego dziwnego miasta. Położył się na drugim boku i zasnął, tym razem już bez snów.
Rankiem rozstał się z Jaskrem na rozstaju dróg i odjechał w kierunku Zarzecza. Płotka po pobycie w stajni tęskniła za pustą przestrzenią i szła raźno. Geralt pomyślał z rozbawieniem, że gdyby mogła to pewnie by jeszce pogwizdywała. On nie miał takiego zwyczaju, ale też miał uczucie, jakby zwolniono go z kajdan. Myślał jasno i porzucił te ponure rozmyślania o swojej samotności. Miał przecież Jaskra, który znał go jak zły szeląg i potrafił przebić się przez jego maskę obojętności. Miał też Wesemira, przybranego ojca z Kaer Morhen, który tam mieszkał i każdej jesieni wyczekiwał powrotu swoich wychowanków. Chociaż zostało ich zaledwie paru. Tych, którzy uniknęli Rzezi tylko dlatego, że nie było ich wówczas w Siedliszczu. Brak nowych wiedźminów. Biały Wilk był jednym z ostatnich.
- Ale pani będzie ze mną, pani Yennefer, nie zniknie pani? Tak jak oni...- Zapatrzyła się smutno w wodę.
- Oczywiście, Niespodzianko. Muszę tylko coś załatwić, a potem się spotkamu. A na razie idź do wujka Craicha, razem pojedziecie do Cintry.
- Ale ja nie chcę! Chcę być z panią, pani Yennefer. Ja... ja się boję wracać. Tam będzie zło, czuję to.
- Ależ się niczym nie martw. Twoja babcia, Calanthe, nie bez powodu jest nazywana Lwicą Północy. Będziesz u niej bezpieczna.
- Dobrze pani Yennefer. Pewnie po prostu jestem zmęczona i plotę bzdury. Czarodziejka uścisnęła rękę dziewczynki, po czym w nagłym odruchu czułości przygarnęła ją do siebie i pogłaskała pieszczotliwie po włosach. Wiedźmin obudził się. Ten sen był dziwny, a przy tym taki realistyczny. Pomyślał, że to pewnie przez eliksiry i wpływ tego dziwnego miasta. Położył się na drugim boku i zasnął, tym razem już bez snów.
Rankiem rozstał się z Jaskrem na rozstaju dróg i odjechał w kierunku Zarzecza. Płotka po pobycie w stajni tęskniła za pustą przestrzenią i szła raźno. Geralt pomyślał z rozbawieniem, że gdyby mogła to pewnie by jeszce pogwizdywała. On nie miał takiego zwyczaju, ale też miał uczucie, jakby zwolniono go z kajdan. Myślał jasno i porzucił te ponure rozmyślania o swojej samotności. Miał przecież Jaskra, który znał go jak zły szeląg i potrafił przebić się przez jego maskę obojętności. Miał też Wesemira, przybranego ojca z Kaer Morhen, który tam mieszkał i każdej jesieni wyczekiwał powrotu swoich wychowanków. Chociaż zostało ich zaledwie paru. Tych, którzy uniknęli Rzezi tylko dlatego, że nie było ich wówczas w Siedliszczu. Brak nowych wiedźminów. Biały Wilk był jednym z ostatnich.
sobota, 28 września 2013
pełnia
Szybko. Eliksiry. Miecze. Rękawice ze srebrnymi ćwiekami. Łańcuch. Sztylety. Kolce. Wszystko musi być gotowe. Na walkę z bestią. Geralt nie lubił walczyć z wilkołakami. Przecież to są nadal ludzie. Przynajmniej po części. Walka z wilkołakami napawała go wstrętem do samego siebie, nienawidził kodeksu, nienawidził klątwy, a najbardziej z tego nienawidził oczekiwania. Bo to było najgorsze. To uczucie, gdy eliksiry powoli usidlają jego zmysły, niepewność, czy jeszcze zobaczy słońce, czy wróci. Ale w sumie, gdzie miałby wracać? Do Kaer Morhen, ponurego zamku otoczonego murem z kości jego braci? Do kogo? Nie miał rodziny. Do Yennefer? To zakończony epizod jego długiego życia. Nie, teraz musi się skupić, czeka go starcie z potworem. Trawy wypaliły z niego emocje, on się nad sobą nie użala. Nie tęskni.
Wypił starannie odmierzoną ilość eliksiru. Jego źrenice zamieniły się w szparki, jak u kota, skóra stała się prawie tak blada jak jego włosy, wyczulone zmysły jeszcze bardziej się wyostrzyły. Wstał i wyszedł na ulicę. Domy były ciche, zamknięte i obwieszone czosnkiem. Geralt uśmiechnął się z politowaniem na te ludowe przesądy, równie dobrze można przyczepiać na framugach spleśniałą kapustę. Zaczął krążyć po ulicach wcale się nie kryjąc. Czuł, jak adrenalina wspomaga działanie eliksirów czyniąc z niego maszynę do zabijania.
Ze strony placu rozległo się przeciągłe, rozpaczliwe wycie. Bestia była wściekła, jej żółte, przekrwione oczy utkwiła w wiedźminie. Skoczyła. Geralt był przygotowany, odskoczył. W następnej sekundzie ściskał oburącz srebrny miecz pokryty runami w Starszej Mowie. Odebrał energię kolejnego uderzenia, zrobił półpiruet i zaatakował. Ciął na odlew w ramię. Bestia zawyła z bólu i rzuciła się na niego, wytrącając mu miecz z ręki. Wbiła mu pazury między żebra, ale w ferworze walki on nawet tego nie zauważył, uderzył pięścią w rękawicy między oczy. Podciął nogi przeciwnika zwalając go na ziemię. Złożył palce w znak Aard i wymierzył w potwora. Wilkołak uderzył w ścianę domu. Geralt doskoczył i wyciągnął sztylet z cholewy buta. Wymierzył w serce. Pchnął. Potwór zaczął się zmieniać, przybierać ludzkie kształty. Tylko oczy pozostały wilcze. Przepełnione żądzą krwi.
Świtem poszedł do zamku spotkać się z księciem. Przez plecy miał przerzucony worek. Był opatrzony, ale nadal się krzywił. Eliksiry przetały działać, więc był przemęczony i rozdrażniony. Władca zajrzał do worka z obrzydzeniem po czym kazał straży to spalić. Zapłacił nie pytając o nic i pożegnał się. Zbyt szybko, pomyślał Geralt. Wyszedł i udał się do Jaskra. Nie było go, więc Geralt mógł iść spać. Pewnie jest u którejś z tak zwanych "przyjaciółek", pomyślał wiedźmin z rozbawieniem, zamykając oczy.
Wypił starannie odmierzoną ilość eliksiru. Jego źrenice zamieniły się w szparki, jak u kota, skóra stała się prawie tak blada jak jego włosy, wyczulone zmysły jeszcze bardziej się wyostrzyły. Wstał i wyszedł na ulicę. Domy były ciche, zamknięte i obwieszone czosnkiem. Geralt uśmiechnął się z politowaniem na te ludowe przesądy, równie dobrze można przyczepiać na framugach spleśniałą kapustę. Zaczął krążyć po ulicach wcale się nie kryjąc. Czuł, jak adrenalina wspomaga działanie eliksirów czyniąc z niego maszynę do zabijania.
Ze strony placu rozległo się przeciągłe, rozpaczliwe wycie. Bestia była wściekła, jej żółte, przekrwione oczy utkwiła w wiedźminie. Skoczyła. Geralt był przygotowany, odskoczył. W następnej sekundzie ściskał oburącz srebrny miecz pokryty runami w Starszej Mowie. Odebrał energię kolejnego uderzenia, zrobił półpiruet i zaatakował. Ciął na odlew w ramię. Bestia zawyła z bólu i rzuciła się na niego, wytrącając mu miecz z ręki. Wbiła mu pazury między żebra, ale w ferworze walki on nawet tego nie zauważył, uderzył pięścią w rękawicy między oczy. Podciął nogi przeciwnika zwalając go na ziemię. Złożył palce w znak Aard i wymierzył w potwora. Wilkołak uderzył w ścianę domu. Geralt doskoczył i wyciągnął sztylet z cholewy buta. Wymierzył w serce. Pchnął. Potwór zaczął się zmieniać, przybierać ludzkie kształty. Tylko oczy pozostały wilcze. Przepełnione żądzą krwi.
Świtem poszedł do zamku spotkać się z księciem. Przez plecy miał przerzucony worek. Był opatrzony, ale nadal się krzywił. Eliksiry przetały działać, więc był przemęczony i rozdrażniony. Władca zajrzał do worka z obrzydzeniem po czym kazał straży to spalić. Zapłacił nie pytając o nic i pożegnał się. Zbyt szybko, pomyślał Geralt. Wyszedł i udał się do Jaskra. Nie było go, więc Geralt mógł iść spać. Pewnie jest u którejś z tak zwanych "przyjaciółek", pomyślał wiedźmin z rozbawieniem, zamykając oczy.
poniedziałek, 9 września 2013
Dostałam nominację do Liebster Award od http://milosctosamobojstwo.blog.pl/. Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
1. Co sprawia Ci przyjemność?
Jazda na rolkach, czytanie, cisza, koszykówka. Długo by wymieniać.
2. Co jest ważniejsze cisza i spokój, czy też hałas i adrenalina?
Zależy od humoru.
3. Tolerujesz homo seksualność?
Moim zdaniem ludzie maja prawo do wolności.
4. Najlepszy Twoim zdaniem gatunek filmowy?
Filmy akcji.
5. Oddałbyś/oddałabyś swoje życie, za życie obcych Ci ludzi?
Nie mam pojęcia, ale życie obcych ludzi jest tyle samo warte co innych.
6. Masz potężną moc. Co z nią robisz?
Zależy jaka. Fajnie by było sobie polatać.
7. Stajesz przed wyborem przyszłości masz 3 pary drzwi. Pierwsze to Nieustraszoność, czyli wieczna walka. Drugie Serdeczność, czyli życie w pokoju i harmonii. Trzecie to Altruizm, czyli poświęcenie swojego „Ja” dla innych. Które wybierasz?
Altruizm, bo aby sie poświęcić trzeba być przygotowanym na walkę. No i podobno pomaga uzyskać harmonię.
8. Co myślisz o stronach takich jak Facebook, Tweeter, Fotoblog i tym podobnych?
Trzeba umieć z nich korzystać.
9. Która strona Ciebie dominuje dobra czy zła?
Nie mnie to oceniać, ale dobra.
10. Najlepsza pierwsza randka to bycie ciągle w ruchu z adrenaliną czy kolacja i brak adrenaliny?
Adrenalina. Zdecydowanie.
11. Czy te pytania tylko mi wydają się głupie?
W porównaniu do moich odpowiedzi nie. :)
Moje pytania:
1. Kiedy czujesz, że żyjesz?
2. Co lubisz robić w sobotę?
3. Jak poprawiasz sobie humor?
4. Ulubiony sport?
5. Masz dystans do siebie?
6. Dzień czy noc?
7. Ulubiona muzyka?
8. Lubisz tańczyć?
9. Ulubiony przedmiot w szkole?
10. Umiesz gotować?
11. Oglądałeś/łaś Transformersów?
poniedziałek, 15 lipca 2013
Bestia
Geralta zmroziło. Rozejrzał się jeszcze raz, lecz tym razem cienie już były. Chociaż miejsce nadal było dziwne. Szybkim krokiem wrócił do swojej komnaty w zamku i wyjął spod łóżka kuferek z eliksirami. Wziął największy flakonik wypełniony przezroczystym płynem i pociągnął zdrowy łyk, po czym Postanowił zobaczyć, co robi Jaskier. Gdy zbliżył się do placu drogę zagrodził mu tłum śmiejących się i krzyczących ludzi. Przepchnął się i stanął jak wryty. Jego przyjaciel opierał się o ścianę jakiegoś budynku, rzucał przerażone spojrzenia na wszystkie strony. Machał przy tym rękami jak opętany i starał się zasłaniać, lecz mu to nie wychodziło. Raz po raz otrzymywał potężny cios patelnią od wściekłej kobiety w chustce na głowie.
- Nie twarz, tylko nie w moją piękną twarz!
- Było... trzymać... swoje... wstrętne... łapy... z... dala... od... mojej... córki!- Po każdym słowie następowało uderzenie.
- Geralt, cepie jeden, ratuj!
- No moze jeszcze chwilę poczekam, popatrzę.
- Au!!! Co pani?!- W tej chwili kobieta zamachnęła się i Jaskier uderzył się głową ścianę po wyjątkowo mocnym uderzeniu.
- No, to cię nauczy zachowywać się jak trzeba.
Tłum zaczął się rozchodzić, więc Geralt wziął Jaskra na ręce i zaniósł do siebie. Wyjął fioletowy eliksir i umoczył w nim czystą szmatkę.
- Masz, przyłóż to sobie do czoła, od razu będzie ci lepiej.
- O nie, ja już wiem, jak działają te twoje mikstury. Wolę nie ryzykować.
- Nie bądź dzieckiem, jak nie chcesz to cię zmuszę.
- Nie odważysz się.- Geralt wyciągnął w jego stronę rękę i Jaskier znieruchomiał, jedynie jego oczy miotały błyskawice. Wiedźmin położył go na łóżku i przyłożył mu szmatkę na czoło. Bard odetchnął głęboko z zadowolenia i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. Ten znowu wyciągnął rękę i zwolnił paraliż.
- Dzięki, ale więcej tego nie rób.
- Teraz się kładź i śpij. A jak nie...
- No dobrze, już dobrze, idę.
Geralt wyszedł z pokoju, po czym udał się do księcia. Ten przechadzał się po ogrodzie i wąchał róże, z czego po cichu śmiali się strażnicy.
- Panie, nie znalazłem śladów potwora w Arkadii.
- Ależ jestem pewny, że w tych murach czai się niebezpieczeństwo. Pozwól ze mną.
Udali się do pałacu, a następnie kręconymi schodami do jednej z wież. Na samym szczycie znajdowały się masywne miedziane drzwi z wielką kłódką.
- Słyszysz? Ten człowiek został ugryziony przez bestię zeszłej pełni. Następna będzie za cztery dni.
Zza drzwi dobiegały jęki, drapania, oraz warczenie, które nie było ani zwierzęce, ani ludzkie.
- Panie, to jest...
- Wilkołak.- Książę Arkadii nie wydawał się tym specjalnie poruszony.
- Nie twarz, tylko nie w moją piękną twarz!
- Było... trzymać... swoje... wstrętne... łapy... z... dala... od... mojej... córki!- Po każdym słowie następowało uderzenie.
- Geralt, cepie jeden, ratuj!
- No moze jeszcze chwilę poczekam, popatrzę.
- Au!!! Co pani?!- W tej chwili kobieta zamachnęła się i Jaskier uderzył się głową ścianę po wyjątkowo mocnym uderzeniu.
- No, to cię nauczy zachowywać się jak trzeba.
Tłum zaczął się rozchodzić, więc Geralt wziął Jaskra na ręce i zaniósł do siebie. Wyjął fioletowy eliksir i umoczył w nim czystą szmatkę.
- Masz, przyłóż to sobie do czoła, od razu będzie ci lepiej.
- O nie, ja już wiem, jak działają te twoje mikstury. Wolę nie ryzykować.
- Nie bądź dzieckiem, jak nie chcesz to cię zmuszę.
- Nie odważysz się.- Geralt wyciągnął w jego stronę rękę i Jaskier znieruchomiał, jedynie jego oczy miotały błyskawice. Wiedźmin położył go na łóżku i przyłożył mu szmatkę na czoło. Bard odetchnął głęboko z zadowolenia i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. Ten znowu wyciągnął rękę i zwolnił paraliż.
- Dzięki, ale więcej tego nie rób.
- Teraz się kładź i śpij. A jak nie...
- No dobrze, już dobrze, idę.
Geralt wyszedł z pokoju, po czym udał się do księcia. Ten przechadzał się po ogrodzie i wąchał róże, z czego po cichu śmiali się strażnicy.
- Panie, nie znalazłem śladów potwora w Arkadii.
- Ależ jestem pewny, że w tych murach czai się niebezpieczeństwo. Pozwól ze mną.
Udali się do pałacu, a następnie kręconymi schodami do jednej z wież. Na samym szczycie znajdowały się masywne miedziane drzwi z wielką kłódką.
- Słyszysz? Ten człowiek został ugryziony przez bestię zeszłej pełni. Następna będzie za cztery dni.
Zza drzwi dobiegały jęki, drapania, oraz warczenie, które nie było ani zwierzęce, ani ludzkie.
- Panie, to jest...
- Wilkołak.- Książę Arkadii nie wydawał się tym specjalnie poruszony.
czwartek, 27 czerwca 2013
Arkadia
Weszli po schodach do wielkiego pałacu z wieloma basztami i wieżyczkami. Wszystko tu było zrobione z najczystszego białego marmuru, nawet mur wokół zamku, który nie zatrzymały żadnego wroga, oraz posągi wyglądające, jakby miały zaraz wstać ze swoich cokołów. W wysokich oknach znajdowały się witraże przedstawiające rajskie zwierzęta rośliny. Wszystko tutaj było takie piękne, takie idealne, że Geraltowi aż ciężko było uwierzyć, że prawdziwe. Rycerze zatrzymali się przed gobelinem z wizerunkiem króla wyciągającego miecz ze skały. Jaskier przybrał minę człowieka kulturalnego, a Geralt poprawił opaskę podtrzymującą jego śnieżnobiałe włosy. Jednocześnie przekroczyli próg i znaleźli się w komnacie z bursztynu, na której ścianach jakiś artysta ułozył misterne wzory ze szmaragdów. Jedynym meblem był ogromny złoty tron nakryty jedwabnym materiałem. Po chwili dostojnym krokiem wszedł książę i usiadł. Uklęknęli.
- Witaj waleczny Biały Wilku. Nieba przychyliły się ku mym prośbom. Serce me bowiem przyćmiewa troska, me królestwo atakowane jest bowiem przez bestię zmiennokształtną, z płonącymi oczami i szponami ze spiżu...
Jaskier spojrzał na Geralta znacząco, dając wyraźnie do zrozumienia, co myśli o władcy Arkadii.
- A więc, czy zechcesz pozbyć się mego utrapienia i przywrócić spokój i harmonię Arkadii?
- Tak, panie. Kiedy mam zacząć?
- Och, kiedy tylko zechcesz, możesz tu zostać do tego czasu.
Piętnaście minut później Jaskier śpiewał swoją balladę damom dworu, a Geralt przechadzał się po grodzie. Szukał śladów ataków potwora, rannych czy jakichkolwiek zniszczeń, ale nie znalazł. Nadal było tu perfekcyjnie, lecz dręczyło go uczucie, że coś tu nie gra. Kwiaty miały zbyt żywe kolory, ludzie byli zbyt uśmiechnięci, rycerze za eleganccy, a domy zbyt czyste. Wszystko tu było takie chorobliwie perfekcyjne. Ale cóż, trzeba się skupić na pracy. Tylko wciąż coś było nie tak. spojrzał na niebo. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi. Przeniósł spojrzenie na idealnie czysty bruk. I zauważył, co jest nie tak. Tu nie ma cieni.
- Witaj waleczny Biały Wilku. Nieba przychyliły się ku mym prośbom. Serce me bowiem przyćmiewa troska, me królestwo atakowane jest bowiem przez bestię zmiennokształtną, z płonącymi oczami i szponami ze spiżu...
Jaskier spojrzał na Geralta znacząco, dając wyraźnie do zrozumienia, co myśli o władcy Arkadii.
- A więc, czy zechcesz pozbyć się mego utrapienia i przywrócić spokój i harmonię Arkadii?
- Tak, panie. Kiedy mam zacząć?
- Och, kiedy tylko zechcesz, możesz tu zostać do tego czasu.
Piętnaście minut później Jaskier śpiewał swoją balladę damom dworu, a Geralt przechadzał się po grodzie. Szukał śladów ataków potwora, rannych czy jakichkolwiek zniszczeń, ale nie znalazł. Nadal było tu perfekcyjnie, lecz dręczyło go uczucie, że coś tu nie gra. Kwiaty miały zbyt żywe kolory, ludzie byli zbyt uśmiechnięci, rycerze za eleganccy, a domy zbyt czyste. Wszystko tu było takie chorobliwie perfekcyjne. Ale cóż, trzeba się skupić na pracy. Tylko wciąż coś było nie tak. spojrzał na niebo. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi. Przeniósł spojrzenie na idealnie czysty bruk. I zauważył, co jest nie tak. Tu nie ma cieni.
piątek, 7 czerwca 2013
Ogłoszenie
Rozmawiali długo, nie obyło się bez przykrych słów, lecz doszli w końcu do zgody. To już nie ma sensu. Oni należą do innych światów, które nie mają prawa się spotkać. Więc odchodzą, lecz tym razem oboje. Uścisnęli sobie ręce i odjechali w przeciwne strony. Tak, tak będzie lepiej dla wszystkich. oboje jednak czuli, że blizny na ich sercach nie zagoją się nigdy.
Geralt znalazł Jaskra opartego o pień drzewa i brzdąkającego na swojej lutni.
- A gdzie jest..?
- Daleko stąd. I obyśmy się nigdy nie spotkali.
- Przecież ty sam się oszukujesz, i dobrze o tym wiesz.
- To nie twoja sprawa. Zostaw mnie w spokoju. - Po tych słowach zawrócił na drogę i odjechał stępa.
- Co za inteligentna odpowiedź. Ale dobra, poczekam, aż ci trochę przejdzie, i wtedy sobie pogadamy. - Bard wskoczył na siodło i zaczął gonić Geralta. - Hej, zaczekaj! Gdzie jedziesz?
- Szukam roboty, a ty rób co chcesz.
- To jadę z tobą, a po drodze wstąpimy na jakiś dwór. Zaśpiewam tam moją balladę o ognistej bestii i mężnym rycerzu w srebrnej zbroi na karym rumaku. Potrzebuję jeszcze tylko damy serca, którą będzie mógł czcić i wielbić.
Geralt przestał słuchać jego paplaniny. Dojechali właśnie do rozstaju dróg, gdzie stał słup z ogłoszeniami. W większości były to listy gończe, lecz jeden z pergaminów się wyróżniał. znajdował się na nim dość nieporadny rysunek czarnego, kudłatego stworzenia z czerwonymi oczami i obietnica nagrody za pozbycie się go. Tak. To jego świat. Oczy zaczęły mu się błyszczeć, a jasny cel pozwolił odpocząć myślom.
- Jaskier, mam potwora. - Spiął konia ostrogami i pojechał w prawo.
Gród był otoczony mocną palisadą z kamienia i drewna, w której były żelazne wrota z wizerunkami gryfów. Przy utwardzonych ulicach stały zadbane domy z gankami pełnymi kwiatów. Ludzie byli uśmiechnięci, i co dziwne, nigdzie nie widać było żebraków, ktorych zwykle w miastach pełno. Jaskier posyłał łobuzerskie spojrzenia do młodych dziewcząt, które reagowały na to chichotem. Jedna z nich rzuciła mu dorodne jabłko, a inna kwiat narcyza. Na placu przed zamkiem nie było pręgieża, ani szubienicy, lecz ozdobna fontanna przedstawiająca gryfa. Na spotkanie przybyszów wyszło dwóch rycerzy w czerwonych pelerynach i ze złotymi pasami. Spojrzeli na przewieszony przez plecy miecz Geralta i ze zrozumieniem kiwnęli głowami.
- Waleczny Geralcie z Riwii, książę Arkadii prosi cię i twego przyjaciela do siebie.
Ruszyli.
Geralt znalazł Jaskra opartego o pień drzewa i brzdąkającego na swojej lutni.
- A gdzie jest..?
- Daleko stąd. I obyśmy się nigdy nie spotkali.
- Przecież ty sam się oszukujesz, i dobrze o tym wiesz.
- To nie twoja sprawa. Zostaw mnie w spokoju. - Po tych słowach zawrócił na drogę i odjechał stępa.
- Co za inteligentna odpowiedź. Ale dobra, poczekam, aż ci trochę przejdzie, i wtedy sobie pogadamy. - Bard wskoczył na siodło i zaczął gonić Geralta. - Hej, zaczekaj! Gdzie jedziesz?
- Szukam roboty, a ty rób co chcesz.
- To jadę z tobą, a po drodze wstąpimy na jakiś dwór. Zaśpiewam tam moją balladę o ognistej bestii i mężnym rycerzu w srebrnej zbroi na karym rumaku. Potrzebuję jeszcze tylko damy serca, którą będzie mógł czcić i wielbić.
Geralt przestał słuchać jego paplaniny. Dojechali właśnie do rozstaju dróg, gdzie stał słup z ogłoszeniami. W większości były to listy gończe, lecz jeden z pergaminów się wyróżniał. znajdował się na nim dość nieporadny rysunek czarnego, kudłatego stworzenia z czerwonymi oczami i obietnica nagrody za pozbycie się go. Tak. To jego świat. Oczy zaczęły mu się błyszczeć, a jasny cel pozwolił odpocząć myślom.
- Jaskier, mam potwora. - Spiął konia ostrogami i pojechał w prawo.
Gród był otoczony mocną palisadą z kamienia i drewna, w której były żelazne wrota z wizerunkami gryfów. Przy utwardzonych ulicach stały zadbane domy z gankami pełnymi kwiatów. Ludzie byli uśmiechnięci, i co dziwne, nigdzie nie widać było żebraków, ktorych zwykle w miastach pełno. Jaskier posyłał łobuzerskie spojrzenia do młodych dziewcząt, które reagowały na to chichotem. Jedna z nich rzuciła mu dorodne jabłko, a inna kwiat narcyza. Na placu przed zamkiem nie było pręgieża, ani szubienicy, lecz ozdobna fontanna przedstawiająca gryfa. Na spotkanie przybyszów wyszło dwóch rycerzy w czerwonych pelerynach i ze złotymi pasami. Spojrzeli na przewieszony przez plecy miecz Geralta i ze zrozumieniem kiwnęli głowami.
- Waleczny Geralcie z Riwii, książę Arkadii prosi cię i twego przyjaciela do siebie.
Ruszyli.
wtorek, 28 maja 2013
Walka
Yennefer cofnęła zaklęcie, lecz nadal trzymała wiedźmina za rękę. Ten dotyk wybaczał wszystko, na nowo ich łączył. Chcieli, aby ten moment trwał w nieskończoność. Rozumieli się bez słow. Geralt spojrzał na Jaskra, który, co dziwne, taktownie udawał, że nic nie widzi. Gdy dostrzegł spojrzenie przyjaciela lekko kiwnął głową. W tej chwili ciszę przerwały krzyki siepaczy nawołujących się nawzajem do walki. Światło pochodni rozświetlało las, ostre cienie wróżyły coś złego.
Smok stał spokojnie na swoim miejscu, jakby nieświadom zagrożenia. Zamiatał tylko od czasu do czasu ogonem wokół siebie, przez co wyglądał jak pies. Geralt wyciągnął stalowy miecz, a Yennefer zaczęła szeptać zaklęcia. Jaskier natomiast wszedł na drzewo, aby stamtąd obserwować sytuację, no i dlatego, że się po prostu bał. Wiedźmin wypił duży łyk swojego eliksiru, po czym naprężył mięśnie, a oczy rozszerzyły mu się bardziej niż zwykle. Widać w nich było rządzę mordu.
Gdy nadeszli, czarodziejka odepchnęła ich zaklęciem, lecz niestety, nie dało to praktycznie żadnego efektu. Ludzie zaczęli nacierać z jeszcze większą siłą i zaciętością. Wtedy Geralt zaczął kaleczyć znajdujących się najbliżej, lecz tak, aby nie zrobić im krzywdy. W pewnym momencie razem z Yennefer zostali okrążeni. Ktoś rzucił kopią i trafił Geralta w skroń. Krew zalała mu oczy. Niemrawo złożył palce w Znak Aard, lecz nie zdążył uderzyć, został trafiony czymś twardym. Upadł.
Yennefer walczyła dzielnie, dotyk Geralta dodał jej sił. Była dobra, jej zaklęcia trafiały w twarze przeciwników. Nagle zobaczyła, że on upada. Na chwilę jakby czas się zatrzymał. A może ona naprawdę to sprawiła? W tej chwilę nie kontrolowała się, wzrok przesłoniła jej czerwona mgła. Spojrzała na tego, który rzucił oszczep, którego ręka była jeszcze podniesiona, na którego twarzy wciąż była bezmyślna brutalność. Wycelowała w niego dłoń, błysnął krwistoczerwony płomień. Eksplodował. Na trawie została tylko wypalona dziura. Ludzie stanęli wryci, przerażeni i osłupiali, po czym większa część uciekła w popłochu, wpadając na siebie nawzajem. Kilkunastu tylko, najodważniejszych, a może najbardziej szalonych, pobiegło do smoka. Lecz jej to nie obchodziło, dla niej istniał tylko Geralt. Uklękła, położyła dłonie na jego głowie i zaczęła szeptać formułki uzdrawiające. Otworzył oczy, lecz zaraz zamknął je z powrotem. Wyczerpana, padła.
Rozległ się ryk bestii. W powietrzu czuć było swąd palonych ciał.
- No, stary, budzisz się? Zaraz wyleję na ciebie wiadro wody, albo czegoś gorszego, jak tylko znajdę.- Po tych słowach jaskier z całej siły uderzył wiedźmina w twarz. I chociaż on ledwo to poczuł, to otworzył oczy. Leżał na trawie, trzymając za rękę śpiącą, czarnowłosą piękność. Obok na ognisku piekło się coś na kształt perliczek, a do drzewa uwiązana była Płotka i wesoło skubała zieleninę.
- Dobra, to wy sobie teraz pogadacie, wyjaśnicie, a ja idę nazbierać drewna na drugi koniec lasu. Nie musisz dziękować.
sobota, 25 maja 2013
Atak
Haenweld był już tylko kilka metrów od bestii. Naprężył mięśnie do ataku, lecz nie zdążył. Smok z niespodziewaną zwinnością skruszył kopię i zepchnął rycerza z konia. Zaryczał tak, że ugięły się pobliskie drzewa, a następnie zmiażdżył ofiarę z nieprzyjemnym chrzęstem. Potem zaczał bezceremonialnie scierać z siebie krew o trawę.
wojownicy, jeszcze przed chwilą rządni krwi, zaczęli cchyłkiem wracać do obozu. Po drodze jednak mozna było usłyszeć szepty.
- Ja to bym sie tak nie dał...
- Te rycerzyki to chuchrełka, nie to co my!
- Trzeba było razmen na niego iść...
- Tak, a wtedy razem atakować ze wszystkich stron.
- Gad nie będzie wiedział, co robić, one to przecież jak cepy głupie są.
Przy ognisku, piwie i pieczonym mięsie podszeptywania zamieniły się w okrzyki nawołujące do walki.
- Pokonamy bestię!
- Nie ma z nami smok szans!
- Dalej, razem na niego!
Zmierzchało juz, więc z zapalonymi pochodniami poszli na polanę.
Przepraszam, ale mój ukochany brat usunął mi prawie wszystko, co miałam na laptopie, w tym notki.
czwartek, 23 maja 2013
Przepraszam!!!
- O nie. To niemożliwe. - Przed Geraltem rozpościerał się widok na łąkę. Kilkadziesiąt metrów dalej, wsparty na potężnych, tylnych łapach, stał smok. Złoty. Machał od czasu do czasu wielkimi skrzydłami, jakby przygotowując się do ataku. Wojownicy stali oniemiali, patrząc jeden na drugiego w oczekiwaniu, który pierwszy się odważy. Jednak żaden się nie wyrywał. Usłyszeli tętent. Właśnie nadjechał rycerz w srebrnej zbroi. era Na jego czarnym ogierze był stalowo-złoty kropierz. Przed nim biegł herold.
- Miejsce dla czcigodnego sir Haenwelda, kwiatu rycerstwa Sodden!
Ludzie posłusznie ustąpili z drogi. Rycerz rzucił pogardliwe spojrzenie na bestię, i przemówił donośnie.
- cny smoku, ja, sławny sir Haenweld, wyzywam cię na bój śmiertelny, bez twego ognia diabelskiego, lecz w walce sprawiedliwej i świętej. Stawaj!- Po tych słowach nasunął przyłbicę i wziął od giermka tarczę. Smok skinął łbem i zaczął drzeć pazurami ziemię. Haenweld spiął konia ostrogami, podniósł kopię na wysokość serca przeciwnika i ruszył galopem. Geralt chciał go powstrzymać, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Właśnie przybyła Yennefer i gdy go zobaczyła, unieruchomiła jednym zaklęciem. Stała obok i Geralt czuł jej ciepło. Po chwili, z wahaniem, wsunęła swoją dłoń w jego rękę.
Przepraszam, że krótkie, ale nie mam czasu.
środa, 15 maja 2013
Eliksir
Obudził się na wozie. Jechali wyboistą drogą, po której obu stronach była zwarta ściana drzew. Obok niego siedział Jaskier i pobrząkiwał na swojej lutni.
- Wstyd, przyjacielu, wstyd. Kobieta powaliła cię na ziemię! Ciesz się, że mało osób to widziało.
- Przymknij się, byłem oszołomiony. Poza tym, Yennefer na pewno użyła jakiegoś zaklęcia, inaczej by jej się nie udało.
- Taaa, jasne. Mogę ułożyć balladę o sławnym białym wilku, którego pobiła baba?
- Jak ja cię zaraz...
- No dobrze już, dobrze, nie musisz się tak denerwować. Poza tym lepiej się rusz, zaraz będziemy na miejscu.
Przez następne kilkanaście minut Jaskier opowiadał o ostatnio poznanych damach, o dworach jakie zwiedził, o mieszczankach u których był gościem i o turnieju rycerskim, na którym sędziował. Geralt nie słuchał jego trajkotu, cały czas rozmyślają o tym, co się stało. Dlaczego tak zareagował? Czyżby...? Nie, to niemożliwe, zamknął ten rozdział i nie miał zamiaru do tego wracać. Musi zająć się sprawą smoka. Tylko jak powstrzyma tylu ludzi? Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że las zostawili już daleko w tyle, a teraz jadą po lekko górzystym terenie. Po obu stronach drogi coraz częściej pojawiały się pojedyncze wapienne skały.
Sięgnął do swojego kuferka i wyjął butelkę z ciemnozłotym płynem. Bard przerwał opowieść o pewnej hrabinie i spojrzał tęsknie na napój.
- Ej, Geralt, obiecałeś że kiedyś dasz mi trochę tego swojego eliksiru.
- No dobra, ale tylko kilka kropli.- Wziął drewniany kubek i nalał do niego odrobinę. Jaskier jednocześnie zadowolony, że dostanie, i zły, że tak mało, wypił eliksir jednym łykiem. Prze chwilę się nie ruszał, a potem oczy mu się rozszerzyły, mięśnie napięły, a na twarzy pojawił się uśmiech bezbrzeżnego szczęścia. Podskoczył dwa metry w górę i zrobił salto w powietrzu, po czym odbił się i wylądował na ziemi. Odbiegł kilkanaście metrów i wyrwał średniej wielkości brzózkę z korzeniami. Odwrócił się do Geralta, gdy zakasłał, złapał się za brzuch, a następnie zakręciło mu sie w głowie. Gdy odzyskał jako tako zdolność trzeźwego myślenia dotarło do niego, że wóz jest już około pięćdziesięciu metrów dalej. Zaczął biec wymachując rękami i krzycząc.
- Geralt, draniu jeden, zatrzymaj ten wóz!
Wiedźmin jednak ostentacyjnie rozłożył się na płaszczu, lecz gdy bard dobiegł, zdyszany i blady, pomógł mu wejść. Nie mógł jednak powstrzymać się od złośliwego uśmieszku.
- Jak ty to wytrzymujesz?
- Jestem na to odporny. a myślisz że czemu nie chciałem ci tego dawać?
Jaskier zrobił obrażona minę, ale zarz potem się uśmiechnął.
- A jednak warto było...
Elf zręcznie przedzierał się przez las. Na małej polance stał jeździec w czarnej zbroi z kruczymi skrzydłami na hełmie i mieczem w dłoni. Skinął przybyszowi na powitanie.
- Niech żyje Imperium!
- Niechaj żyje na wieki.- Elf spojrzał na niego chłodno.- Wypełniłem zadanie. Czarodziejka spotka się z wiedźminem. co dalej?
- Teraz należy podrzucić czarodziejce informację o Cintrze. zajmij się tym.
- Pamiętaj, że nie robię nic za darmo. Cesarz ma dotrzymać swojego przyrzeczenia.
- Słowo Imperatora jest wieczne. Następne spotkanie jest w Belleteyn, pod bukiem bardów. Tu masz hasło.- Podał mu kawałek pergaminu przewiązanego lnianym sznurkiem z pieczęcią Imperium. Po tym wskoczył na konia i odjechał galopem. Po powrocie do obozu elf przeczytał wiadomość i wrzucił ja do ognia. Płomienie stały się czarne.
poniedziałek, 13 maja 2013
Spotkanie
Dotarli do obozu "pogromców smoków". Yennefer była wyczerpana, więc zaklęciem rozłożyła namiot i poszła spać. A jej przewodnik przez nikogo nie zauważony zniknął.
Krótko przed świtem Geralt został zatrzymany przez dobrze już podpitego żołnierza, który siedział przy drodze na kamieniu i mętnym wzrokiem szukał butelki.
- Stójcie, dalej mogą tylko ci, co na bestię polują!- To zdenerwowało Geralta jeszcze bardziej. Chwycił mężczyznę za kołnierz i podniósł do góry, po czym rzucił nim o ziemię. Ten, ze strachu i szoku, stoczył się w pokrzywy i zwymiotował. Wiedźmin ruszył dalej, wjechał do obozu równo z pierwszymi promieniami słońca. Widok, który mu się ukazał zmroził mu krew w żyłach. Na polanie stało kilkadziesiąt namiotów, a przed każdym z nich siedziało kilku mężczyzn. Każdy z nich miał przy sobie jakąś broń, od łuków, przez włócznie, na mieczach kończąc. Patrzyli na siebie wilkiem, oceniając, jakie kto ma szanse na zabicie smoka.
Do Geralta dobiegły znajome dźwięki lutni. Podjechał kilkanaście metrów i zobaczył wiejskie dziewczęta skupione wokół pnia dębu. Zeskoczył z kobyłki i powiedział
- No, Jaskier, tutaj dużo nie zarobisz.- Bard uśmiechnął się z udawaną wyższością,i wesoło zaśpiewał.
Ach, przyjacielu,
tyleż cię nie widziałem dni,
raduje się we mnie dusza,
bo kufel jesteś winny mi.
Geralt wyjął butelkę z juków i rzucił bardowi, a ten zręcznie złapał ją w zęby, wywołując chichoty dziewcząt.
- Szukam inspiracji na nową balladę, o dzielnej walce ze smokiem, o rycerzach w lśniących zbrojach, i o ich złotowłosych córkach... Kiedy przyjechałeś?
- Przed chwilą, nawet nie zdążyłem się jeszcze rozejrzeć.- Nagle Jaskier się zasępił i spojrzał na Geralta jak na kata.
- Geralt, Ona tu jest. Yennefer.
Wiedźmin zbladł, wskoczył na siodło i odjechał galopem. Nie będąc świadom, co robi, zatrzymał się obok zielonego namiotu ze srebrnym wężem i stanął na ziemi. Przed nim była Yennefer. Wysoka, smukła, o przepastnych, czarnych źrenicach. Kilka sekund patrzyła na niego w milczeniu jakby chciała rzucić nu się w ramiona. Lecz nagle oczy jej się zwężyły, wzięła zamach i z całej siły uderzyła go w twarz. Geralt, oszołomiony, zemdlał.Z jego policzka spływała krew.
czwartek, 9 maja 2013
Blizna
Nie ufała mu. Młody elf, który był jej przewodnikiem zachowywał się normalnie, lecz kobieca intuicja podpowiadała jej, że trzeba na niego uważać. Wysoki, dobrze zbudowany wyglądał bardziej na żołnierza niż miłośnika spacerów po lesie. Ale trudno, nie mogła przecież podróżować sama krętą drogą w środku puszczy.
Podczas jednego z wieczornych postojów granatowy kaptur zsunął się z jego głowy i Yennefer po raz pierwszy zobaczyła jego twarz. Skóra była nieskazitelna, oczy duże, błękitne, a kasztanowe włosy zaplecione w warkocz. Jednak najbardziej wzrok przykuwała szeroka blizna w kształcie sierpu księżyca na lewym policzku. Czarodziejka spojrzała pytająco, lecz elf odwrócił się i pospiesznie nałożył kaptur. Bez słowa zaczął siodłać konie. Yennefer podniosła rękę i zniknęły wszelkie ślady po ich bytności w tym miejscu. Wskoczyła na siodło. Szykuje się bezsenna noc.
Wiosna. Wszystko dokoła budzi się do życia. Płotka idzie raźnie, od czasu do czasu skubiąc mlecze rosnące przy drodze. Geralt jeden nie zwraca uwagi na ciepły wiatr, śpiewające ptaki, kwiaty bzu. Myśli. Czemu ją zostawił? Bo jest wiecznym tułaczem, wiedźminem, mutantem? Nie. On się bał. Bał, bo dobrze wie, jak okrutne potrafi być życie. Bał się, że ją straci. Usłyszał krzyk. Ze wsi, do której się zbliżał biegł w jego stronę zziajany wieśniak.
- Ratujta panie!- Rozpędzony o mało co nie wpadł na Płotkę, wyhamował gwałtownie i zatoczył się. W ostatniej chwili udało mu się złapać równowagę i z zawstydzeniem zdjąć czapkę z głowy.- Panie, tam za rzeką jest gad szkaradny, owce że on nam porywa, dziatki straszy, stogi podpala! A pan jest wiedźmin, pan gada ubije iżem będziem mieli mięsa na całą zimę.
- A jaki to gad?
- Sołtys powiada, iże to się zwie somok, panie.- Geralt się zachmurzył, bo nigdy nie polował na smoki. Nie dlatego, że były niebezpieczne, lecz dla zasady, z szacunku. Poza tym, w obecnych czasach pojawili się samozwańczy "siepacze", którzy za pieniądze zabijali te majestatyczne stworzenia. Nie mógł na pozwolić, czuł, jak zaczyna kipieć w nim wściekłość.
- Prowadź dobry człowieku.
niedziela, 5 maja 2013
Zemsta
Zachód słońca nigdy nie robił na nim wrażenia. Szedł powoli wzdłuż muru czujnie rozglądając się na boki. Usłyszał trzask łamanej gałązki i błyskawicznem ruchem wyciągnął miecz. Wymierzył go w zbliżającą się istotę, w każdej chwili gotów zaatakować.
- Earne?- zapytał szeptem.- Mogłem przebić ci gardło. Nie powinnaś włoczyć się tu po nocy.
- Biały Wilku, las nie jest niebezpieczny dla jego pani.- Elfka wyszła z cienia. Jej wzrok był błędny, na ustach miała uśmiech szaleńca, a w śnieżnobiałej dłoni trzymała zakrwawiony nóż.
- A, to. -zauważyła jego spojrzenie.- Trzeba podtrzymywać plotki o krwiożerczym potworze. Jutro zrozpaczona żona tuląc dzieci będzie opowiadać księciowi o zwłokach swego męża. Ale on nie zwróci na nią uwagi, bo będzie oglądał ciało wiedźmina... Spokojnie, zabiję szybko, nie będziesz cierpiał więcej niż to konieczne. Hmmm, zapewne czujesz się zaszczycony, zginiesz przecież z ręki elfa.
- Earne, po co? Przecież twój ród brzydzi się przemocą.- W jednej sekundzie zrozumiał, że popełnił błąd. Jej oczy wypełniła nienawiść, już nie była szaloną dziewczynką, ale przepełnioną chęcią zemsty maszyną do zabijania.
- Książę! Ten drań, potwór bez serca! Porzucił mnie, ale tego pożałuje. Już zaczyna się bać, wie, ze chcę go dopaść... Zapłaci za moje krzywdy, on i cały jego Haseryn!
Geralt o ułamek sekundy za późno zasłonił się mieczem i rzucony nóż rozciął mu skroń. Krew zalała mu twarz. Earne rzuciła się na niego, chcąc go udusić, lecz została odepchnięta. Srebrny miecz znalazł się tuż przy jej sercu, w szmaragdowych oczach odbijało się światło księżyca. Padła bez krzyku, przebita ostrzem na wylot.
Rankiem zaszedł do pałacu księcia po zapłatę. Ciało elfki zawinął w płótno, lecz nikt nie sprawdził, co jet w środku. Każdy wierzył wiedźminowi. Po otrzymaniu zapłaty zakopał zwłoki w lesie i odjechał jak najszybciej. Myślał o tym, że Earne zabijała, bo została opuszczona. A on odjechał z Vangenbergu...
W mieście życie wróciło do normy. Tylko przekupki na targu zauważyły, że zniknęła sprzedawczyni ziółek. Ale z takimi to nigdy nic nie wiadomo...
czwartek, 25 kwietnia 2013
kocie oczy
Dostał obietnicę zapłaty, to jest najważniejsze. Żołądek zaczął domagać się o swoje prawa. Wyjął z juków ostatnią bułkę i starał się jeść ją jak najwolniej, aby oszukać głód. Wyjechał z miasta i zaczął przyglądać się śladom pazurówna bramie i kamiennym murze. Zmierzchało już, ale jego na wpół kocie źrenice pozwalały na widzenie przy bardzo małej ilości światła. Przesunął delikatnie opuszkami palców po zadrapaniach. Coś mu się nie zgadzało. Zamknął oczy.
Siedział w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu i czytał grubą księgę. Szło mu to opornie, bo jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego wzroku. Dopiero wczoraj wypuścili go z lochu, gdzie przechodził transformację. Dwa dni krzyczał z bólu, trzeciego był w stanie się powstrzymać, zaciskał tylko dłonie, aż pękała mu skóra. Dzięki zmianom wywołanym eliksirami dzisiaj miał tylko kilka blizn na nadgarstkach, po których niedługo nie będzie śladu. Ale wspomnienia pozostaną na zawsze. Na szczęście to był już ostatni raz, jego ciało i umysł zostały ukształtowane tak, że pozwolą mu na wypełnienie misji.
- Geralt, masz dwie minuty. Potem wchodzę i masz mi wyrecytować tekst o wivernie.- Coen zawołał zza drzwi. Geralt wyrwał się z zamyślenia i zaczął czytać o wiele szybciej.
- No, umiesz już?- Coen otworzył drzwi, a jaskrawe światło sprawiło, że Geralt instynktownie zasłonił oczy rękami. Mimo to czuł pulsujący ból w skroniach.
- Wybacz, zapomniałem. Jak się czujesz, białowłosy?- Wiedźmini nazywali tak Geralta, bo skutkiem ubocznym jego pierwszej przemiany była zmiana koloru włosów.
- Nie mogę się skupić, ale jest poprawa.
- Z czasem będzie coraz lepiej. No, mów.
- Wiverna to stworzenie mające około metr wysokości i cztery długości. Z wygląda przypomina jaszczurkę, jednak stoi na tylnych nogach. Przednie kończyny są przekształcone w skrzydła, lecz nie wiadomo, do czego służą, gdyż wiverna jest za ciężka, aby latać. Czaszka jest twarda i wydłużona, w szczęce znajdują się dwa rzędy cienkich zębów. Charakterystyczną cechą wiverny jest wachlarz kolców na grzbiecie i rozwidlony ogon co pozwala odróżnić ją od małego bazyliszka ludowego. Słynie z mściwości i dobrej pamięci. Ma bardzo twarde kości, więc przed zabiciem należy ją unieruchomić, a następnie przebić gardło.
- No dobrze. Jeśli chcesz, możesz wyjść po zmroku. Ale uważaj na siebie.- Coen wyszedł, tym razem bardzo ostrożnie i zasłaniajac światło.
Otworzył oczy. To było takie oczywiste, że zaśmiał się z siebie w duchu. Wiverna ma metr wysokości! A on się nawet nie schylił, bo ślady były na wysokości jego rąk. Ale ktoś widział bestię.A więc, to musi być bazyliszek.
Plotki okazały się być prawdziwe. W okolicy rzeki Rasteny jest smok. A ona musi go mieć. Wyrusza o świcie.
wtorek, 23 kwietnia 2013
Ziółka
Będę bardzo wdzięczna za komentarze, pokażcie, że ktoś to czyta!!!
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Popołudniowe słońce odbijało się w rozecie nad drzwiami ratusza sprawiając, że wyglądała jak gwiazda strącona z niebieskiego korowodu. Podkowy cicho stukały o bruk. Zgiełk miasta szybko cichnął, jak gość który zdał sobie sprawę, że nie jest gdzieś mile widziany. Geralta zdziwił nieco brak strażników przy drzwiach. Popchnął je, lecz były zamknięte.
- Pomóc może?- Mężczyzna, który do niego podszedł miał pokaźne mięśnie rzucające się w oczy. Jego dłonie były nieproporcjonalnie duże i szorstkie, przyzwyczajone do ciężkiej, fizycznej pracy. Te przymioty odwracały uwagę od inteligentnego spojrzenia, lecz wiedźmin nie dał się zwieżć pozorom.
- Szukam pracy.- przy tych słowach wyciągnął swój srebrny medalion przedstawiający głowę wilka.
- Panie, książę ukrywa sie w zamku poza miastem, ale jeśli chodzi o robotę, to trzeba do namiestnika.- mężczyzna nagle stał sie pokorniejszy.
- Prowadź dobry człowieku.
Podążyli w stronę Placu Ratuszowego, teraz zupełnie pustego, a potem skręcii w prawo. Po chwili zobaczyli drewniany dom różniący ię od innych jedynie tym, że był nieco większy.
- Czemu książę się ukrywa?
- Panie, słyszałem plotki, że ta bestia, co po nocy łazi, to na niego poluje. I dlatego teraz siedzi sobie za murami, a cały problem zwalił na namiestnika. Ale to tylko słyszałem.- spojrzał na Geralta niepewnie, jakby się bał, że powiedział o dwa słowa za dużo.
Skromnie odziana służąca wyszła do nich, i bez słowa zaprowadziła do ogrodu, gdzie namiestnik pił jakieś zioła. Geralt lekko się ukłonił.
- Panie, jestem Geralt z Riwii, wiedźmin.
- Dzięki niebiosom! Riwijczyku, Haseryn jest nękany przez wivernę, zginęły już cztery osoby, w tym półroczne dziecko z matką... Błagam cię, zabij tę bęstię, a książę cię sowicie wynagrodzi!- w jego oczach Geralt dostrzegł rozpacz graniczącą z szaleństwem. A granicę tę łatwo przekroczyć.
- Panie, zajmę sie tym. Czy wiverna grasuje tylko nocą?- Nie dostał odpowiedzi. Namiestnik zaczął się trząść,a oczy zaszły mu krwią. Służąca stała oniemiała, patrząc na ciało przeszywane konwulsjami. Geralt również nie ruszał się z miejsca, wiedział aż za dobrze, co się stało. Namiestnik został otruty, nie było sensu próbować mu pomóc. Padł na ziemię, jego twarz skrzywiła się z bólu, Lecz krzyk uwiązł mu w gardle. Wiedźmin niewzruszony wziął Płotkę za uzdę i wyszedł z miasta, myśląc wyłącznie o zadaniu.
Nie mogła sie na niczym skupić, co chwilę spoglądała przez okno wycodzące na zachód. Tędy przybył z umierającym Jaskrem, tędy odszedł zabijając jej serce. Nie, nie tęskniła, przecież to nie mogło się udać. On nie ma ludzkich uczuć. To mutant, potwór niewiele różniący się od tych, które tępi. Tylko czemu nie mogła o nim zapomnieć?
niedziela, 21 kwietnia 2013
Wyjaśnienia
Na prośbę Ami dodam kilka informacji dla niezorientowanych, o co chodzi w Wiedźminie. Akcja osadzona jest w średniowieczu, w świecie pełnym magii, potworów i niezwykłych stworzeń. Geralt z Riwii to wiedźmin, zajmuje się zabijaniem potworów za pieniądze. Jako niemowlę został podrzucony do bram Siedliszcza, szkoły i zimowej siedziby wiedźminów, gdzie dorósł i został poddany działaniu eliksirów zmieniającym go w mutanta. Przyjaźni się z bardem Jaskrem, któremu uratował kiedyś życie, i jest zakochany w czarodziejce Yennefer. Imperium Czarnego Kruka to zmieniona nazwa potężnego kraju, który podbijał kolejne ludy, a Cintra to państwo graniczne, symbol wolności. Jeżeli chodzi o wivernę, to jej opis będzie w którymś z kolejnych rozdziałów. Jakby coś było jeszcze niejasne, to proszę pisać w komentarzach, postaram się wyjaśnić.
sobota, 20 kwietnia 2013
Earne
Mury miasta jednoznacznie wskazywały na to, że potrzebuje ono pomocy. Dębowa brama nosiła ślady pazurów, a strażnicy mieli miny, jakby szli nie na wartę, ale szafot. Gdy Geralt wszedł do środka, uderzył go kontrast. Na Placu Ratuszowym trwał jarmark, kuglarze grali w karty, trubadurowie śpiewali skoczne ballady a kupcy zachwalali swoje towary. Sprzedawano wiklinowe kosze, przyprawy, tkaniny i ozdoby. Geralt podszedł do kobiety siedzącej przy jedynym straganie, wokół którego nie kręcili się ludzie. Jej twarz była niewidoczna w cieniu granatowego kaptura. Gdy się zbliżył, podniosła głowę i wiedźmin zobaczył swoje odbicie w jej oczach. Były błyszczące, przywoziły na myśl kolor jeziora przed burzą, gdy w powietrzu czuć nadchodzące grzmoty. Uśmiechnęła sie do niego i zsunęła z głowy pelerynę. Elfka.
- Biały Wilku, czy to północne wiatry przyprowadziły cię z to ustronie?- Geralt bardzo szanował elfy, ale zawsze denerwował go ich sposób wysławiania. Poza tym, ludnego miasta nie nazwałby ustroniem, ale wiedział, że kłócenie się z nimi nie ma sensu.
- Jestem tu w sprawie pracy. Ale ciebie się tu nie spodziewałem, Earne. Co tu robisz?
- Nastały ciężkie czasy dla mej rasy, Imperium Czarnego Kruka zabiera coraz więej ziemi Wolnym Ludom Południa. Nie mogli sie bronić, było stu na jednego.- Zdziwiła go nagła zmiana tonu.
- Słyszałem o tym. Wątpię jednak, żeby odważyli się zaatakować cintrę. Królowa Calanthe jest silna i mądra.
- Lwica z Północy ma wiele twarzy. Scieżki losu są nieodkryte, zasnuwa je szmaragdowa mgła tajemnicy, jak śpiewał słynny bard Jaskier.
- Znasz Jaskra?
- Niedawno był na dworze księcia, lecz teraz ma zakaz wstępu do miasta. Książęca drużyna ma prawo zaprowadzić go prosto do kata, jeżeli spotka go tutaj.- Lekko się uśmiechnęła do swoich myśli.
- Co takiego zrobił?- Geralt zapytał z grzeczności, bo elfy lubią wiedziec więcej od innych. Tak naprawdę dobrze znał skłonności księcia do bogatych dam...
- Światło tej wiedzy nie spłynęło na mój umysł. Lecz gdy już coś zarobisz, to wstąp do mnie. Sprzedaję najlepsze zioła i napary po tej stronie Gór Białych Paproci.- Nagle zmieniła temat, aby zamaskować swoją niewiedzę. Typowe.
Pożegnał się i prowadząc Płotkę za uzdę ruszył w stronę ratusza starając się nie domyślać, co zrobił Jaskier.
piątek, 19 kwietnia 2013
Koniec i początek
Hej wszystkim, właśnie zaczynam pisać wiedźmiński blog. Nie mam doświadczenia, więc proszę, bądźcie wyrozumiali. Komentarze mile widziane.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Yennefer siedziała skulona pod ścianą swojej wieży w Vangenbergu. Trzymała twarz w dłoniach. Nie miała siły płakać. Jak mógł ja zostawić? Odejść bez słowa? Skoro tak, to nic dla niej nie znaczy! Nie ma dla niej znaczenia fakt, że jest wiedźminem. Jest wściekła.
Było mu ciężko na sercu. Nawet jego kobyłka Płotka szła smętnie noga za nogą, jakby wyczuwając jego nastrój. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił. W Siedlisku uczono go, że nie powinien angażować się w związki. Wiedźmini to mutanty, mają swoja misję i tylko na niej powinni się skupiać. Ale Yennefer... odchodząc zdał sobie sprawę, jak bardzo jest z czarodziejką związany. Ale już nie wróci. Ona na pewno go nienawidzi, a on wiedział, do czego jest zdolna. Odwrócił się w stronę zachodzącego słońca, którego złote błyski odbijały się w klindze jego pokrytego runami miecza. Rzucił ostatnie spojrzenie na Vangenberg i zacisnął powieki. Odchodził. Już na zawsze.
- Geralt!-Trubadur podniósł się znad kufla z piwem.- Kopę lat cię nie widziałem! Gdzie się podziewałeś?
- Nie drzyj mordy Jaskier. Pracowałem.
- Taa, mnie nie oszukasz. Ale jak chcesz, jesteś obrażony na starego przyjaciela, to twoja sprawa.
- Nie jestem na ciebie obrażony. Mam zły dzień.
- Na dobry humor najlepsze jest mocne krasnoludzkie piwo. Hej, Kachna! Daj no tu kufel!- Gdy kelnerka podeszła, uśmiechnął się do niej łobuzersko, a ona się lekko zaczerwieniła.- Masz, pij.
- Dzięki. Ale mi je stawiasz, bo nie mam grosza przy duszy. Muszę znaleźć robotę. Nie słyszałeś może o jakimś potworku w okolicy?
- Dwa dni temu byłem w Haserynie, tamtejszy książę coś wspominał o wivernie. Porządny gość, dobrze płacił.
- To czemu u niego nie śpiewasz swoich ballad?
- Eeee... małe nieporozumienie. No, na mnie czas. Wybierasz się do Haserynu?
- Jak tylko odetchnę. Wiverny to cwane bestie. Idę spać.
Przez okno gospody widział gwiazdy. Płonący tygrys stał już wysoko, a on nie mógł spać. Myślał o niej, o jej smukłych ramionach, kpiącym uśmiechu, czarnych oczach...
Nie wytrzymała. Płakała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)